Zerknął z ukosa na czarownicę. Nadal nie rozumiał, jakim cudem go znalazła. Nie wiedział, czy ma być jej wdzięczny... Najważniejsze, że nie natknęła się na Czarnego Pana i jego węża. Może i była utalentowana, inteligentna, ale z tej potyczki nie wyszłaby cało. Gdy dotarli do stóp wzniesienia, na które mieli się wdrapać, z jego ust wyrwało się głośne jęknięcie.
- Nie dam rady, Anita. - Szepnął i zatrzymał się, przenosząc ciężar ciała na jej osobę. Pod Mistrzem Eliksirów ugięły się nogi, a osuwając się na ziemię pociągnął za sobą kobietę.
Rudowłosa padła na kolana, chcąc ratować mężczyznę przed bolesnym upadkiem. Jej lewa ręka nie była najmocniejsza i wręcz cudem podtrzymała Snape'a na tyle, by nie gruchnął głową o twarde podłoże. Palce drugiej dłoni mocno ściskały różdżkę, aż pobielały jej knykcie. Anita była pewna, że gdy w końcu będzie mogła rozprostować palce, jeszcze długo towarzyszyć jej będzie ból. Każdy mięsień ciała był napięty niczym struna, a trybiki w mózgu obracały się w zawrotnym wręcz tempie. Do tej pory plan szedł po jej myśli, a teraz czuła się jak dziecko we mgle. Powrót do zamku był niezbyt mądrym posunięciem, lecz z drugiej strony... czy z czystym sumieniem mogłaby zostawić niewinne osoby na pastwę Voldemorta i jego Śmierciożerców?
Ledwie podciągnęła mężczyznę w czarnych szatach do pozycji siedzącej, samej klęcząc obok. Pozwoliła mu się o siebie oprzeć, a sama rzucała w przestrzeń posępne spojrzenia stalowoszarych oczu. I co teraz, dziadku? Uratowałam go, a inni? Mam zostawić te dzieciaki i pozwolić większości umrzeć czy liczyć na cud, że twój złoty chłopiec jednak nas ocali? Westchnęła, może trochę za głośno. Wyczuła też intensywne, ciężkie wręcz, spojrzenie swojego towarzysza.
- Co? - Wyrwało się z jej ust, a głowę obróciła ku mężczyźnie.
Cisza, która trwała między nimi, niekiedy tylko przerywana odgłosami walki, miażdżyła jej pewność siebie. Kobieto, weź się w garść! Dumbledore mówił tylko o nim, o nikim więcej. Powtarzał wiele razy, że choćby kosztem czyjegoś życia, Snape ma pozostać na tym łez padole, pod jej opieką. Prychnęła w myślach. O p i e k ą. Dlaczego się w ogóle na to zgodziła?
- Nie wiesz, co zrobić. - I to nie było pytanie, lecz bezpośrednie, dobitne stwierdzenie. Może nie przejęłaby się nim aż tak, gdyby wypowiadający je głos nie należał do niego. Napotykając jego oczy, zmrużyła swoje, lecz nie odwróciła wzroku.
- Nie. Nie mogę jednak ryzykować, że coś ci się stanie. Dziadek by mnie zabił... - Drugie zdanie dodała już ciszej, zupełnie ignorując kompletny brak sensu tych słów. Albus Dumbledore nie żył i miał głęboko w swoim, już lekko nadgniłym, nosie, co teraz się dzieje. Leżał sobie spokojnie w marmurowym grobowcu i po wielu dziesiątkach lat burzliwego życia, odpoczywał.
Severus natomiast milczał, a jego klatka piersiowa powoli unosiła się, a następnie opadała. Anita wpatrywała się w jego zmęczoną twarz, licząc na to, że znajdzie tam choćby najmniejszą, najmniej logiczną wskazówkę. Wiedziała, że zmarszczki na czole, które z chwili na chwilę się pogłębiały, nie były efektem długiego życia, lecz wykończenia organizmu i uporczywej walki, jaką mężczyzna toczył ze sobą, aby nie opaść doszczętnie z sił. Może gdyby się bardziej postarała, mogłaby przywrócić mu choć odrobinę energii. Może źle sformułowała zaklęcia? Rudowłosa zacisnęła usta w wąską kreskę. Nie, kiedy było trzeba, zrobiła wszystko tak, jak należy.
- Musimy się wdrapać na górę. Nie mogę odejść, nie wiedząc, co się tam dzieje. - Powiedziała w końcu. Krzyki dochodzące ze szkoły co jakiś czas były przerywane głośnymi wybuchami. - Severusie, proszę... Spróbuj wstać. Potem postaram się nas aportować w bezpieczne miejsce. Proszę. - Powtórzyła intensywnie, szepcąc mu do ucha. Szczerze wątpiła, by był w stanie choćby machnąć ręką, a co dopiero się podnieść i wspiąć na wzgórze. Nadzieja jednak umiera ostatnia, czyż nie?
Widząc, że mężczyzna traci kontakt z rzeczywistością, zaklęła pod nosem. Nie tak to miało wyglądać! Rozejrzała się dookoła. Wokół, prócz pustej przestrzeni usianej trawą, nie było na tyle bezpiecznego miejsca, w którym mogłaby zostawić Snape'a, a skraj lasu wydawał się mało przyjemną alternatywą. Transmutacja mężczyzny w jakiekolwiek zwierzę czy przedmiot również nie wchodziła w grę. Nie mogła ryzykować, że go zgubi czy ktoś przez przypadek trafi w niego zaklęciem. Gdy kolejny wybuch dotarł do jej uszu, syknęła wściekle i raz jeszcze zerknęła w stronę drzew, po czym spojrzała na postać w czarnych szatach.
- Nałożę na ciebie zaklęcia ochronne i maskujące. Wytrzymasz beze mnie chwilę. - Ciemne oczy Severusa zostały zasłonięte przez powieki, z którymi mężczyzna nie miał sił już walczyć. - Nie masz wyjścia. - Dodała i delikatnie ułożyła jego nieprzytomne ciało na trawę, a sama wstała. Odetchnęła głośno, po czym uniosła różdżkę. - Mobilicorpus. - A Mistrz Eliksirów nieświadomie poddał się jej magii.
⁂
Obejrzała się przez ramię po raz ostatni, nim zaczęła przyspieszonym krokiem wchodzić na wzniesienie. Nierówna nawierzchnia nie ułatwiała jej tego i mimo sportowego obuwia, musiała uważać aby źle nie stanąć i nie skręcić kostki. Jeszcze tego by jej teraz brakowało. Skupiła się na jak najszybszym dotarciu na miejsce. Z góry miała szansę określić, jak wygląda teraz sytuacja w Hogwarcie i mimo najszczerszych chęci wątpiła, aby wszystko szło po myśli Zakonu. Nie chciała nawet brać pod uwagę możliwości, że ktokolwiek z jej przyjaciół i współpracowników mógłby zginąć, choć ta druga strona jej osobowości bez skrępowania podsuwała najczarniejsze scenariusze, zupełnie nie zważając na protesty rudej kobiety. Wystarczyło już, że stracili Moody'ego, co Anita odebrała bardzo osobiście. Może Alastor nie był rodzajem dżentelmena, ale jako jedyny potrafił z nią dyskutować o dość niekonwencjonalnych, niechlubnej sławy zaklęciach. Był jej, można powiedzieć, mentorem w tej kwestii i gdyby nie on, nie miałaby takiej wiedzy i bardzo możliwe, że nie udałoby się jej uratować Severusa.
Poczuła ucisk w okolicy serca, gdy jej myśli wróciły do nieprzytomnej osoby i jeszcze bardziej przyspieszyła kroku. Parę metrów przed szczytem, wiedziona silnym przeczuciem, zatrzymała się unosząc różdżkę, a dosłownie przed jej nosem aportowała się postać Syriusza Blacka. Jego rozwichrzone włosy, ból przecinający twarz i ubrudzone od krwi oraz kurzu ubranie nie wróżyły niczego dobrego.
- Przegraliśmy... Harry, on... nie udało się.- Słowa wypowiadane przez mężczyznę uderzyły Anitę niczym siarczysty cios w policzek, wymierzony nad wyraz celnie i mocno. Przez parędziesiąt sekund stała w bezruchu, nie do końca rozumiejąc, co tak naprawdę usłyszała.
Sapnęła cicho i pokręciła głową, chcąc odgonić od siebie złe myśli. Nic to jednak nie dało. Zalały jej drobną osobę, ukazując wizję roztaczającej się wszędzie śmierci. Stos ciał uczniów, którzy walczyli zacieklej niż nie jeden dorosły, ukazał się w jej głowie, a odór krwi zmieszany z porażką, drażnił jej nozdrza i osiadał na języku. Zamrugała szybko i skupiła wzrok na Blacku.
- Co z resztą? McGonagall? - Już nie próbowała wchodzić na szczyt góry. Jej wnętrzności zwinęły się w miazgę, powodując okropny ból rozdzierający jej osobę od środka.
- Kazała nam uciekać. Poddała szkołę... - Głos, który z trudem wydobył się z pomiędzy ust mężczyzny, przepełniony stratą i beznadzieją, podrażnił jej uszy. - Nie wiem, co z resztą. - Głowa, zwykle uniesiona, opadła a plecy zgarbiły się pod ciężarem poniesionej porażki. Przed kobietą nie stał już dumny i potężny Syriusz Black, lecz nędzny i zrozpaczony człowiek. Anita rozprostowała palce lewej dłoni, które wcześniej zacisnęła w pięść, wbijając paznokcie tak mocno, że na skórze pozostały krwawe półksiężyce.
- Czy Grimmauld Place jest zabezpieczone? - Pytanie zadane przez rudowłosą wyrwało Blacka z odrętwienia. Spojrzał na nią brązowymi oczami, których intensywnie czekoladowa barwa tak bardzo kontrastowała z bladością jego skóry.
- Bardziej niż zwykle. Dlaczego pyt...
- Muszę się gdzieś ukryć, przynajmniej na razie. - Przerwała mu szybko i nie zważając na żałobę, w której Syriusz się pogrążał, chwyciła go za rękę i zaczęła ciągnąć w kierunku lasu. Nie sprzeciwiał się. I tak zamierzał stąd uciec, choć do końca nie wiedział gdzie. Jego serce wypełniła pustka i złość na samego siebie, że nie potrafił obronić Harry'ego. Cała nienawiść, jaką kiedykolwiek żywił do Voldemorta i jego świty pogłębiła się, a mroczna część jego umysłu już zaczynała tworzyć plan zemsty na czarnoksiężniku.
Gdy kobieta puściła jego rękę, przez chwilę przyglądał się jej poczynaniom w milczeniu. Stała na skraju lasu z uniesioną różdżką, rzucając zaklęcia zdejmujące na jedno miejsce. Black zrobił ku niej parę kroków, czasami tylko zerkając w stronę wzgórza. Mimo, iż ciemne chmury zakrywały niebo, dając wrażenie nocy wiedział, że z tej perspektywy są wręcz idealnie widoczni. Zacisnął mocno szczękę, starając się zapanować nad tornadem emocji, które kotłowały się w jego wnętrzu. Postanowił, że da im upust dopiero w domu swoich rodziców, choć doskonale wiedział, że nigdy nie pogodzi się z tym, co się wydarzyło. Potarł lewą ręką brodę, a gdy na powrót spojrzał na rudowłosą, zaklął siarczyście.
- Anita, czy ty właśnie... Co tutaj robi ten śmieć?! - Warknął głośniej, niż zamierzał i stanął nad nieprzytomną postacią.
- Nazwij go tak jeszcze raz, a rzucę na ciebie taką klątwę, że Avada będzie błogosławieństwem. - Kobieta spojrzała na niego wściekle i kucnęła przy Snape'ie, ignorując niezadowolenie Blacka. - Aportujemy się w trójkę na Grimmuald Place. - Dodała, a jej wzrok powędrował ku wzniesieniu. Nieprzyjemne uczucie przebiegło po jej plecach, powodując dreszcze.
- I spróbuj wydrzeć się głośniej, a sprowadzisz nam na głowy bandę przydupasów Sam-Wiesz-Kogo! - Syknęła, jednocześnie sprawdzając puls Severusa, po czym nachyliła się ku niemu i chwyciła go za prawą dłoń. - Daj rękę. Wyjaśnię ci wszystko na miejscu.
Kiedy jednak jej słowa nie przyniosły zamierzonego efektu, zacisnęła usta tak mocno, aż straciły swój naturalny kolor. Wtem przeniosła spojrzenie za postać Syriusza, a jej oczy rozszerzyły się, gdy ujrzała sunącą ku nim postać Śmierciożercy. Nie wiedziała i nie chciała wiedzieć, jakim sposobem ktokolwiek ich tutaj znalazł, ale nie miało to teraz żadnego znaczenia. Black widząc zmianę wyrazu twarzy rudowłosej, odwrócił się gwałtownie. Bez zastanowienia podniósł różdżkę, a z jej końca wystrzeliły dziesiątki błyskawic. Sapnął wściekle i złapał Anitę za rękę, w mgnieniu oka przenosząc siebie, ją, jak i Mistrza Eliksirów do kwatery Zakonu Feniksa. A słońce za chmurami ustąpiło złu i ciemności.
No jak mogłaś Pottera uśmiercić, no jak? XD
OdpowiedzUsuńHm... S Z Y B K O ! :D
Usuń