27.02.2017

Cisza przed burzą

Severus Snape siedział w fotelu i przeglądał aktualną mugolską gazetę, którą kupił w pobliskim sklepie. Sam nie miał możliwości zdobycia choćby skrawka 'Proroka Codziennego', więc musiał śledzić niemagiczną prasę, aby móc się przynajmniej domyślić, co się dzieje na świecie. Najgorsze, lub może i najlepsze, było to, że póki co nie było żadnych nadzwyczajnych wydarzeń, które mogłyby być powiązane z Voldemortem. Mistrz Eliksirów westchnął przeciągle i usadowił się wygodniej, zerknąwszy na kolejną stronę.

Marzysz o pięknych i lśniących włosach,
lecz nigdy nie masz czasu aby o nie zadbać?
Dręczy Cię nieustanny łupież
i przetłuszczająca się skóra głowy?
Wypróbowałeś już wszystkie znane Ci szampony, 
a Twój problem dalej nie znika?
MAMY NA TO ROZWIĄZANIE!
KUP(...)

Snape prychnął cicho i odłożył gazetę na stolik nie doczytawszy reklamy. Potarł palcami skronie, które od samego rana pulsowały, powodując nieznośny ból głowy. Nie chciał się jednak faszerować eliksirami wierząc, że uczucie dyskomfortu samo ustanie. Ciemnymi oczyma wpatrzył się w regał pełen książek znajdujący się na przeciwko. Sunął po ciężkich tomiszczach, choć wcale nie miał akurat ochoty na żadną naukową lekturę. W domu jego nieżyjącego ojca zdecydowanie brakowało zwykłych, lekkich powieści, które pozwoliłyby choć na chwilę oderwać się od nieprzyjemnej i mrocznej rzeczywistości. Westchnął i zerknął raz jeszcze na stolik, na którym znajdowały się też inne magazyny przyniesione tutaj przez Anitę. Mimo iż niespecjalnie interesował się modą czy najnowszymi trendami kulinarnymi, sięgnął po tę drugą pozycję. Wertował gazetę, czasami tylko zatrzymując się na zdjęciach bardziej wykwintnych dań. Pokręcił głową. Mieszkali w Cokeworth już od miesiąca, a rudowłosa czarownica codziennie wymyślała najprzeróżniejsze potrawy, sprzątała bez użycia magii i przesiadywała przed telewizorem oglądając jakieś żenujące programy rozrywkowe, śmiejąc się przy tym do rozpuku. W dodatku zaciągała również jego przed ten grający kawałek plastiku, zmuszając do wpatrywania w szklany, migający ekran. Zaprawdę, Anita Blake była przedziwną wiedźmą o wielu twarzach i Snape nie wiedział, która z nich odpowiadała mu najbardziej.

Charakterystyczne pstryknięcie towarzyszące aportacji rozległo się w korytarzu, tym samym wyrywając Mistrza Eliksirów z zadumy. Do jego uszu nie dotarł żaden magiczny alarm, wnioskował więc, że do domu wróciła jedyna kobieta, która potrafiła znosić jego niezbyt przyjemny charakter i niewybredne komentarze. W dodatku tylko ona nie widziała niczego dziwnego w tym, że od czterech tygodni bawi się w dom z kimś, kto nie był ani jej mężem, ani nawet kochankiem. Zamrugał. Kim więc dla panny Blake był Severus Snape?

Drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem, a do pokoju weszła niewielka kobieta w okularach przeciwsłonecznych, które zasłaniały połowę jej piegowatej twarzy. Usta, muśnięte bordową szminką, ułożyły się w delikatny uśmiech, a mężczyzna naiwnie założył, że ta zmiana wyrazu twarzy wiąże się z jego osobą.

- Dzień dobry, ranny ptaszku. - Anita wyciągnęła spod pachy zwiniętego w rulon 'Proroka Codziennego' i podała go Snape'owi. Sama poprawiła jasną bluzkę na ramiączkach i usiadła na kanapie, po czym ściągnęła okulary. Odchyliła głowę i zamknęła oczy, a nogi ukryte w ciemnych, wąskich spodniach wyłożyła na puf, wcześniej jednak zsunęła czarne baletki ze stóp.

- Spotkałam się z moim dawnym kolegą z ministerstwa. - Zaczęła, nim mężczyzna zdążył wypowiedzieć choćby słowo. - Mamy nowego Ministra Magii. Nikt go nie zna, nikt o nim nie słyszał, p o d o b n o pracował w Departamencie Tajemnic, co w sumie może być całkiem prawdopodobne, skoro nie ma o nim żadnych informacji, ale... - Przeczesała palcami swoje ogniste włosy. - Moje tamtejsze źródła nie potwierdzają tychże pogłosek. Nazywa się Timothy Saw, jego zdjęcie jest na pierwszej stronie. - Palcem wskazała trzymaną przez byłego nauczyciela, gazetę.

Snape rozłożył 'Proroka' a jego oczom ukazała się twarz ewidentnie jasnowłosego mężczyzny o dość nijakiej urodzie. Szeroki nos, niewielkie oczy i kędziory opadające na czoło nie budziły zbytniej sympatii. Wydawał się osobą, którą każdy ominąłby na ulicy i zupełnie nie zarejestrował tego faktu. Krótka nota biograficzna nie mówiła o nim niczego konkretnego. Jedyną zaskakującą rzeczą był jego młody wiek - trzydzieści jeden lat to dość niewiele, a Mistrz Eliksirów nie przypominał sobie, by kiedykolwiek na tym stanowisku osadzono kogoś, kto nie skończył minimum czterech dekad.

- Umbridge nadal szaleje, choć podobno nie panoszy się już aż tak, jak przed bitwą. - Anita kontynuowała, posyłając ku swojemu towarzyszowi niedoli znaczące spojrzenie. - Chwilowo nie wyrzucają nikogo, kogo status krwi jest niejasny, ale to kwestia czasu. Phill sądzi, że to zwykła cisza przed burzą, a ja nie mam powodu by mu nie wierzyć. Ciekawostką jest, że stopniowo, wręcz w ślimaczym tempie, wymieniają pracowników danych departamentów. Nic gwałtownego. Jedna czy dwie osoby tygodniowo, które nagle znikają, to jeszcze nic dziwnego. Mimo to... - Urwała na chwilę i strzeliła kostkami palców. - O n coś kombinuje. Wiesz to równie dobrze jak ja.

Snape spoglądał dalej na pierwszą stronę gazety, następnie przerzucił parę kartek. Jego wzrok zatrzymał się na tytule krótkiego artykułu: 'Obskurusy kontra MACUSA, powtórka z rozrywki?'. Zmarszczył brwi i bez słowa odwrócił 'Proroka' ku Anicie.

- Widziałam. A myślałam, że Amerykańscy czarodzieje czegoś się nauczyli. Teoretycznie Prawo Rappaport przestało obowiązywać w sześćdziesiątym piątym, ale najwidoczniej nadal spora część naszej zwariowanej społeczności żyje zamierzchłymi czasami. - Odparła. - Jeszcze nam brakuje, aby tutaj zalęgły się te paskudztwa. Wyobrażasz sobie, co by się działo?

- Wyobrażam, niestety. - Odłożył na stolik gazetę. - A jak dotąd jedyną osobą, której udało się oddzielić Obskurusa od Obskurodziciela, jest niejaki pan Scamander. Szczerze jednak wątpię, by dał się namówić na ewentualną pomoc. - Brzmiał zgorzkniale i zdawał sobie z tego sprawę. To ciągłe wyczekiwanie nadszarpnęło jego nerwy, wystawiło cierpliwość na wielką próbę i musiał sam przed sobą przyznać, że powoli przegrywał z własnym, jak wcześniej myślał, silnym charakterem.

- Severusie, co się dzieje? - Pytanie zadane przez kobietę zmusiło go do spojrzenia w jej przenikliwe i piekielnie inteligentne oczy.

- Nic. - Snape, ty mistrzu rozbudowanych odpowiedzi, Anita cię kiedyś obedrze ze skóry... I będzie mieć rację.

- Wiesz, może jestem ruda, ale na pewno nie głupia. Jesteś bardziej skwaszony niż zwykle. Choć nie wiedziałam, że to nawet możliwe.

- Jeszcze nie raz cię zaskoczę. - Ułożył usta w coś na kształt uśmiechu, choć w jego spojrzeniu krył się mrok i obawa. - Mam dość siedzenia na miejscu i wyczekiwania na... na cokolwiek! - Nagle warknął i gwałtownie podniósł się z fotela, aż ten się zachybotał na dwóch tylnych nóżkach i cudem się nie przewrócił. - Po mojej głowie krąży tysiące myśli, niezliczona ilość najgorszych możliwych pomysłów, które Czarny Pan zamierza wcielić w życie. A najbardziej niepokojące jest to, że on nic nie robi! Nic! Żadnych masowych rzezi, tępienia mugoli, z e r o krwawych jatek czy wybuchów! - Krążył po pokoju, gestykulując zawzięcie i zaciskając szczupłe palce w pięści. Miotał się w niewielkim pomieszczeniu, ledwie powstrzymując się od szarpania i wyrywania swoich kruczych włosów. Był kłębkiem nerwów i Anita pierwszy raz go widziała w takim stanie.

Dreptał z miejsca na miejsce wyginając palce, a zwykle posągowa twarz naprzemiennie przybierała wyraz niemocy, poirytowania, niedowierzania i chęci do działania. Był zagubiony. I tym razem nie był tym wyniosłym, wszechmocnym Mistrzem Eliksirów, postrachem uczniów, podwójnym agentem, tylko Severusem, który nie potrafił sobie poradzić z targającymi nim emocjami. Rudowłosa wiedźma patrzyła na niego bez słowa, gotowa jednak w każdej chwili zareagować, gdyby mężczyzna zamierzał w sposób fizyczny wyżyć się na jakimś przedmiocie czy ścianie. Niespecjalnie miała ochotę potem go łatać, a cierpiący facet był gorszym przypadkiem niż chore dziecko. W pewnym momencie jednak wstała i stąpając boso po drewnianej podłodze podeszła do niego, po czym chwyciła jego ramiona i zmusiła do zatrzymania oraz spojrzenia w jej oczy. Przez chwilę trwali w ciszy, mierząc się wzrokiem.

- Nie jesteś w tym osamotniony. - Powiedziała w końcu Anita. - Może tego po mnie nie widać, ale też się martwię. Nie nawykłam do siedzenia na dupie i gotowania obiadków, choć na pewno w spokojniejszych czasach mogłabym nawet wpisać to do swojej dziennej rutyny, ale... - Puściła jego ramiona, a lewą dłoń uniosła i musnęła delikatnie policzek Snape'a. - Najpierw musiałabym mieć dla kogo to robić. - Mrugnęła do niego porozumiewawczo, a następnie odsunęła się i podeszła do stolika, na którym leżała gazeta. Otworzyła 'Proroka Codziennego' na ostatnim artykule, który były nauczyciel jej pokazał i stuknęła w niego palcem.

Severus zamrugał kilka razy, jakby nie do końca rozumiejąc co się stało. Spoglądał na kobietę przez parę uderzeń serca, po czym westchnął głośno, pozwalając swoim wzburzonym emocjom opuścić jego ciało. Jak ma odebrać tę całą sytuację i przede wszystkim - jej słowa? Mętlik w jego głowie osiągnął zupełnie inny poziom.

- Czas odwiedzić naszych drogich kuzynów ze Stanów. - Ciepły, lekko sarkastyczny ton dotarł do jego uszu, a ciemne oczy wpatrzyły się w uśmiechniętą twarz ognistowłosej i piekielnie skomplikowanej czarownicy.

♛♚

- Lucjuszu... Lucjuszu... Lucjuszu! - Szept, który docierał do jasnowłosego mężczyzny nasilał się z każdą chwilą, stopniowo przechodząc w krzyk.
On natomiast leżał skulony w ruinach swojej posiadłości, pomiędzy pozostałościami po dwóch kolumnach podtrzymujących strop wielkiego holu. Obdarta czarna szata otulała jego poranione ciało, a z pomiędzy popękanych warg wydobywał się ciężki oddech. Nieopodal jego głowy leżała zakrwawiona maska, którą niegdyś nosił z dumą... i trwogą. Szare oczy, z kącików których sączyły się słone łzy, spoglądały przed siebie, nie mając odwagi obrócić się w kierunku, do którego szaleńczo wyrywało się jego serce. Świadomość, że tam są, zimni i nieobecni, powodowała w nim niewysłowione cierpienie, którego żadne znane mu zaklęcie nie miało szans zniwelować do końca.

Żałował. Tak bardzo żałował, że i jego, jak innych, nie pochłonęła bitwa. Że to nie on najpierw odszedł. Jego rodzina, jedyne osoby, które kiedykolwiek kochał, poradziłyby sobie bez niego. A czy on będzie w stanie dalej żyć bez nich? Pociągnął nosem i wsparł się na ręce, unosząc nieznacznie głowę. Potargane jasne włosy przysłoniły mu widok na pozostałości po domu, który w przypływie kaprysu został zniszczony przez Voldemorta i paru innych Śmierciożerców. Otarł twarz brudną dłonią i zmusił swoje ciało do podjęcia wysiłku - podniósł się, a nogi pod nim zachwiały się, lecz utrzymał równowagę. Głos, który do niego przemawiał, był coraz bliżej. Malfoy wyprostował się i starając się nie potknąć, opuścił teren gruzowiska. Nie zwracał uwagi na resztki rozsypanych kosztowności, na zniszczone obrazy swoich rodziców, na rzeczy należące kiedyś do jego żony czy syna. Dumny i niepokorny Lucjusz z szanowanego rodu czuł się pokonany i słaby.

- Mój wierny sługo! - Widmo zatrważającej postaci pojawiło się tuż przed nim, rozwiewając jego długie włosy oraz poszarpane szaty. Śmiech, który wydobył się z mętnych ust zjawy przeszył mężczyznę do szpiku kości, powodując drżenie na całym ciele. Mimo to nie ugiął się w pokłonie, unosząc wyżej podbródek. Niematerialna osobowość wykrzywiła twarz w szyderczym uśmiechu, a mocniejszy podmuch wiatru uderzył w marę, po której nie został żaden ślad.

Lucjusz odetchnął i skierował się ku jedynej niezniszczonej części ogrodu. Poruszał się powoli, utykając na lewą nogę, która była mocno potłuczona. Podejrzewał też, że ma zwichniętą kostkę, gdyż z każdym kolejnym krokiem bolała go jeszcze bardziej. Nie przejmował się tym jednak, a różdżką torował sobie drogę, przesuwając gruz i połamane drzewa. W końcu dotarł na miejsce, opuszczając ramiona i garbiąc się, jakby jakaś niewidzialna siła osiadła na jego barkach. Przetarł mokre oczy wierzchem dłoni i wręcz zmusił się do podniesienia wzroku na dwa nagrobki z jasnego marmuru. Miał wrażenie, że w tym miejscu czas się zatrzymał, powiew wiatru ustał a powietrze stało się cięższe. A może to tylko jego wyobraźnia? Nie wiedział już. Przez chwilę wpatrywał się w wygrawerowane złote litery, po czym uniósł różdżkę i pomiędzy dwoma grobowcami pojawił się krzak białych róży, który miał kwitnąć już zawsze.

♛♚

Żadne z nich nie chciało ryzykować rozszczepienia w związku z teleportacją międzykontynentalną, wybrali więc podróż samolotem, co sama Anita uważała jako fascynujące, natomiast Snape - niesamowicie irytujące. Ten ścisk i hałas drażniły jego wyczulony słuch, a całą podróż siedział z naburmuszoną miną. Co prawda, próbował się skupić na książce, którą dostał od rudowłosej wiedźmy, ale wyjątkowo nie potrafił odciąć się od dźwięków dochodzących zewsząd. Ona zaś zupełnie nie zwracała uwagi na te niedogodności. Z szerokim uśmiechem rozglądała się po pokładzie, zadawała pytania stewardessom i przeglądała przewodnik po Stanach Zjednoczonych. Wyglądała i zachowywała się jak typowa turystka. 

- Rozchmurz się, Severusie. Albo prześpij - Wtrąciła szeptem, nie chcąc pobudzić innych podróżujących. Światła w całym samolocie były przyciemnione i aktualnie, prócz szumu silników, nie było słychać niczego innego - może nie licząc paru wybitnie chrapiących osób. Za oknem panowała ciemność, jedynie gdzieniegdzie przecięta wątłą poświatą księżyca, który i tak przez większość czasu był zasłonięty gęstymi chmurami. Maszyna, w której się znajdowali, od jakiegoś czasu stopniowo obniżała lot. Natomiast mężczyzna obrócił twarz ku siedzącej obok postaci i nieznacznie się nachylił.

- Mam ochotę się stąd teleportować, w tym momencie - Mruknął jej do ucha, drażniąc je swoim tembrem głosu i ciepłym, wydychanym powietrzem. 

- Nie ma mowy. Jeszcze góra trzy godziny i będziemy w Nowym Jorku, wytrzymasz. - Przekręciła głowę, przez co praktycznie dotykali się nosami. Uniosła wzrok, by spojrzeć mu w oczy i nie wiedzieć czemu, na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Szybko jednak odwróciła się westchnęła cicho. Poczuła ucisk w dole brzucha, mimo to starała się zignorować uczucie. A reszta podróży minęła im w ciszy.

Nowy Jork przytłoczył dwójkę czarodziejów już na lotnisku. Mnogość języków, jakimi posługiwali się ludzie dookoła, ogromny tłok i ten pęd nie wiadomo za czym, był dla Anity oraz Severusa czymś zupełnie niezrozumiałym. Przez chwilę stali osłupieni, trzymając swoje bagaże i przyglądali się tłumom mugoli. 

- Chodź - Rzuciła w końcu rudowłosa wiedźma i skierowała się ku wyjściu z wielkiej hali. Zerknęła tylko przez ramię aby sprawdzić, czy Snape za nią podąża. Wolałaby nie zgubić go w tej betonowej dżungli, jeszcze byłby gotów zrobić coś głupiego, a jakakolwiek rozmowa z MACUSĄ byłaby wtedy, co najmniej, utrudniona. Nie miała jeszcze nigdy do czynienia z czarodziejami pochodzącymi ze Stanów i gdzieś tam w środku czuła lekki niepokój. Opuściwszy lotnisko stanęli na wielkim chodniku. Czarnowłosy mężczyzna puścił rączkę walizki i rozejrzał się wokół.

- Wiesz przynajmniej, gdzie mamy teraz... jechać? - Zmarszczył czoło i wsparł ręce na biodrach.

- Nie bardzo.

- Proszę?

Anita zaśmiała się i puściła oczko do Mistrza Eliksirów.

- Spokojnie. Obronię cię przed amerykańskimi wiedźmami. Nie próbuj jednak używać na nich swojej czarującej osobowości, bo jeśli komukolwiek stanie się krzywda, to tylko i wyłącznie z twojej winy. 

1 komentarz:

  1. No to tego mój Misie... Mickiewiczu... Kiedy kolejny rozdział?

    OdpowiedzUsuń