27.02.2017

Cisza przed burzą

Severus Snape siedział w fotelu i przeglądał aktualną mugolską gazetę, którą kupił w pobliskim sklepie. Sam nie miał możliwości zdobycia choćby skrawka 'Proroka Codziennego', więc musiał śledzić niemagiczną prasę, aby móc się przynajmniej domyślić, co się dzieje na świecie. Najgorsze, lub może i najlepsze, było to, że póki co nie było żadnych nadzwyczajnych wydarzeń, które mogłyby być powiązane z Voldemortem. Mistrz Eliksirów westchnął przeciągle i usadowił się wygodniej, zerknąwszy na kolejną stronę.

Marzysz o pięknych i lśniących włosach,
lecz nigdy nie masz czasu aby o nie zadbać?
Dręczy Cię nieustanny łupież
i przetłuszczająca się skóra głowy?
Wypróbowałeś już wszystkie znane Ci szampony, 
a Twój problem dalej nie znika?
MAMY NA TO ROZWIĄZANIE!
KUP(...)

Snape prychnął cicho i odłożył gazetę na stolik nie doczytawszy reklamy. Potarł palcami skronie, które od samego rana pulsowały, powodując nieznośny ból głowy. Nie chciał się jednak faszerować eliksirami wierząc, że uczucie dyskomfortu samo ustanie. Ciemnymi oczyma wpatrzył się w regał pełen książek znajdujący się na przeciwko. Sunął po ciężkich tomiszczach, choć wcale nie miał akurat ochoty na żadną naukową lekturę. W domu jego nieżyjącego ojca zdecydowanie brakowało zwykłych, lekkich powieści, które pozwoliłyby choć na chwilę oderwać się od nieprzyjemnej i mrocznej rzeczywistości. Westchnął i zerknął raz jeszcze na stolik, na którym znajdowały się też inne magazyny przyniesione tutaj przez Anitę. Mimo iż niespecjalnie interesował się modą czy najnowszymi trendami kulinarnymi, sięgnął po tę drugą pozycję. Wertował gazetę, czasami tylko zatrzymując się na zdjęciach bardziej wykwintnych dań. Pokręcił głową. Mieszkali w Cokeworth już od miesiąca, a rudowłosa czarownica codziennie wymyślała najprzeróżniejsze potrawy, sprzątała bez użycia magii i przesiadywała przed telewizorem oglądając jakieś żenujące programy rozrywkowe, śmiejąc się przy tym do rozpuku. W dodatku zaciągała również jego przed ten grający kawałek plastiku, zmuszając do wpatrywania w szklany, migający ekran. Zaprawdę, Anita Blake była przedziwną wiedźmą o wielu twarzach i Snape nie wiedział, która z nich odpowiadała mu najbardziej.

Charakterystyczne pstryknięcie towarzyszące aportacji rozległo się w korytarzu, tym samym wyrywając Mistrza Eliksirów z zadumy. Do jego uszu nie dotarł żaden magiczny alarm, wnioskował więc, że do domu wróciła jedyna kobieta, która potrafiła znosić jego niezbyt przyjemny charakter i niewybredne komentarze. W dodatku tylko ona nie widziała niczego dziwnego w tym, że od czterech tygodni bawi się w dom z kimś, kto nie był ani jej mężem, ani nawet kochankiem. Zamrugał. Kim więc dla panny Blake był Severus Snape?

Drzwi uchyliły się z cichym skrzypnięciem, a do pokoju weszła niewielka kobieta w okularach przeciwsłonecznych, które zasłaniały połowę jej piegowatej twarzy. Usta, muśnięte bordową szminką, ułożyły się w delikatny uśmiech, a mężczyzna naiwnie założył, że ta zmiana wyrazu twarzy wiąże się z jego osobą.

- Dzień dobry, ranny ptaszku. - Anita wyciągnęła spod pachy zwiniętego w rulon 'Proroka Codziennego' i podała go Snape'owi. Sama poprawiła jasną bluzkę na ramiączkach i usiadła na kanapie, po czym ściągnęła okulary. Odchyliła głowę i zamknęła oczy, a nogi ukryte w ciemnych, wąskich spodniach wyłożyła na puf, wcześniej jednak zsunęła czarne baletki ze stóp.

- Spotkałam się z moim dawnym kolegą z ministerstwa. - Zaczęła, nim mężczyzna zdążył wypowiedzieć choćby słowo. - Mamy nowego Ministra Magii. Nikt go nie zna, nikt o nim nie słyszał, p o d o b n o pracował w Departamencie Tajemnic, co w sumie może być całkiem prawdopodobne, skoro nie ma o nim żadnych informacji, ale... - Przeczesała palcami swoje ogniste włosy. - Moje tamtejsze źródła nie potwierdzają tychże pogłosek. Nazywa się Timothy Saw, jego zdjęcie jest na pierwszej stronie. - Palcem wskazała trzymaną przez byłego nauczyciela, gazetę.

Snape rozłożył 'Proroka' a jego oczom ukazała się twarz ewidentnie jasnowłosego mężczyzny o dość nijakiej urodzie. Szeroki nos, niewielkie oczy i kędziory opadające na czoło nie budziły zbytniej sympatii. Wydawał się osobą, którą każdy ominąłby na ulicy i zupełnie nie zarejestrował tego faktu. Krótka nota biograficzna nie mówiła o nim niczego konkretnego. Jedyną zaskakującą rzeczą był jego młody wiek - trzydzieści jeden lat to dość niewiele, a Mistrz Eliksirów nie przypominał sobie, by kiedykolwiek na tym stanowisku osadzono kogoś, kto nie skończył minimum czterech dekad.

- Umbridge nadal szaleje, choć podobno nie panoszy się już aż tak, jak przed bitwą. - Anita kontynuowała, posyłając ku swojemu towarzyszowi niedoli znaczące spojrzenie. - Chwilowo nie wyrzucają nikogo, kogo status krwi jest niejasny, ale to kwestia czasu. Phill sądzi, że to zwykła cisza przed burzą, a ja nie mam powodu by mu nie wierzyć. Ciekawostką jest, że stopniowo, wręcz w ślimaczym tempie, wymieniają pracowników danych departamentów. Nic gwałtownego. Jedna czy dwie osoby tygodniowo, które nagle znikają, to jeszcze nic dziwnego. Mimo to... - Urwała na chwilę i strzeliła kostkami palców. - O n coś kombinuje. Wiesz to równie dobrze jak ja.

Snape spoglądał dalej na pierwszą stronę gazety, następnie przerzucił parę kartek. Jego wzrok zatrzymał się na tytule krótkiego artykułu: 'Obskurusy kontra MACUSA, powtórka z rozrywki?'. Zmarszczył brwi i bez słowa odwrócił 'Proroka' ku Anicie.

- Widziałam. A myślałam, że Amerykańscy czarodzieje czegoś się nauczyli. Teoretycznie Prawo Rappaport przestało obowiązywać w sześćdziesiątym piątym, ale najwidoczniej nadal spora część naszej zwariowanej społeczności żyje zamierzchłymi czasami. - Odparła. - Jeszcze nam brakuje, aby tutaj zalęgły się te paskudztwa. Wyobrażasz sobie, co by się działo?

- Wyobrażam, niestety. - Odłożył na stolik gazetę. - A jak dotąd jedyną osobą, której udało się oddzielić Obskurusa od Obskurodziciela, jest niejaki pan Scamander. Szczerze jednak wątpię, by dał się namówić na ewentualną pomoc. - Brzmiał zgorzkniale i zdawał sobie z tego sprawę. To ciągłe wyczekiwanie nadszarpnęło jego nerwy, wystawiło cierpliwość na wielką próbę i musiał sam przed sobą przyznać, że powoli przegrywał z własnym, jak wcześniej myślał, silnym charakterem.

- Severusie, co się dzieje? - Pytanie zadane przez kobietę zmusiło go do spojrzenia w jej przenikliwe i piekielnie inteligentne oczy.

- Nic. - Snape, ty mistrzu rozbudowanych odpowiedzi, Anita cię kiedyś obedrze ze skóry... I będzie mieć rację.

- Wiesz, może jestem ruda, ale na pewno nie głupia. Jesteś bardziej skwaszony niż zwykle. Choć nie wiedziałam, że to nawet możliwe.

- Jeszcze nie raz cię zaskoczę. - Ułożył usta w coś na kształt uśmiechu, choć w jego spojrzeniu krył się mrok i obawa. - Mam dość siedzenia na miejscu i wyczekiwania na... na cokolwiek! - Nagle warknął i gwałtownie podniósł się z fotela, aż ten się zachybotał na dwóch tylnych nóżkach i cudem się nie przewrócił. - Po mojej głowie krąży tysiące myśli, niezliczona ilość najgorszych możliwych pomysłów, które Czarny Pan zamierza wcielić w życie. A najbardziej niepokojące jest to, że on nic nie robi! Nic! Żadnych masowych rzezi, tępienia mugoli, z e r o krwawych jatek czy wybuchów! - Krążył po pokoju, gestykulując zawzięcie i zaciskając szczupłe palce w pięści. Miotał się w niewielkim pomieszczeniu, ledwie powstrzymując się od szarpania i wyrywania swoich kruczych włosów. Był kłębkiem nerwów i Anita pierwszy raz go widziała w takim stanie.

Dreptał z miejsca na miejsce wyginając palce, a zwykle posągowa twarz naprzemiennie przybierała wyraz niemocy, poirytowania, niedowierzania i chęci do działania. Był zagubiony. I tym razem nie był tym wyniosłym, wszechmocnym Mistrzem Eliksirów, postrachem uczniów, podwójnym agentem, tylko Severusem, który nie potrafił sobie poradzić z targającymi nim emocjami. Rudowłosa wiedźma patrzyła na niego bez słowa, gotowa jednak w każdej chwili zareagować, gdyby mężczyzna zamierzał w sposób fizyczny wyżyć się na jakimś przedmiocie czy ścianie. Niespecjalnie miała ochotę potem go łatać, a cierpiący facet był gorszym przypadkiem niż chore dziecko. W pewnym momencie jednak wstała i stąpając boso po drewnianej podłodze podeszła do niego, po czym chwyciła jego ramiona i zmusiła do zatrzymania oraz spojrzenia w jej oczy. Przez chwilę trwali w ciszy, mierząc się wzrokiem.

- Nie jesteś w tym osamotniony. - Powiedziała w końcu Anita. - Może tego po mnie nie widać, ale też się martwię. Nie nawykłam do siedzenia na dupie i gotowania obiadków, choć na pewno w spokojniejszych czasach mogłabym nawet wpisać to do swojej dziennej rutyny, ale... - Puściła jego ramiona, a lewą dłoń uniosła i musnęła delikatnie policzek Snape'a. - Najpierw musiałabym mieć dla kogo to robić. - Mrugnęła do niego porozumiewawczo, a następnie odsunęła się i podeszła do stolika, na którym leżała gazeta. Otworzyła 'Proroka Codziennego' na ostatnim artykule, który były nauczyciel jej pokazał i stuknęła w niego palcem.

Severus zamrugał kilka razy, jakby nie do końca rozumiejąc co się stało. Spoglądał na kobietę przez parę uderzeń serca, po czym westchnął głośno, pozwalając swoim wzburzonym emocjom opuścić jego ciało. Jak ma odebrać tę całą sytuację i przede wszystkim - jej słowa? Mętlik w jego głowie osiągnął zupełnie inny poziom.

- Czas odwiedzić naszych drogich kuzynów ze Stanów. - Ciepły, lekko sarkastyczny ton dotarł do jego uszu, a ciemne oczy wpatrzyły się w uśmiechniętą twarz ognistowłosej i piekielnie skomplikowanej czarownicy.

♛♚

- Lucjuszu... Lucjuszu... Lucjuszu! - Szept, który docierał do jasnowłosego mężczyzny nasilał się z każdą chwilą, stopniowo przechodząc w krzyk.
On natomiast leżał skulony w ruinach swojej posiadłości, pomiędzy pozostałościami po dwóch kolumnach podtrzymujących strop wielkiego holu. Obdarta czarna szata otulała jego poranione ciało, a z pomiędzy popękanych warg wydobywał się ciężki oddech. Nieopodal jego głowy leżała zakrwawiona maska, którą niegdyś nosił z dumą... i trwogą. Szare oczy, z kącików których sączyły się słone łzy, spoglądały przed siebie, nie mając odwagi obrócić się w kierunku, do którego szaleńczo wyrywało się jego serce. Świadomość, że tam są, zimni i nieobecni, powodowała w nim niewysłowione cierpienie, którego żadne znane mu zaklęcie nie miało szans zniwelować do końca.

Żałował. Tak bardzo żałował, że i jego, jak innych, nie pochłonęła bitwa. Że to nie on najpierw odszedł. Jego rodzina, jedyne osoby, które kiedykolwiek kochał, poradziłyby sobie bez niego. A czy on będzie w stanie dalej żyć bez nich? Pociągnął nosem i wsparł się na ręce, unosząc nieznacznie głowę. Potargane jasne włosy przysłoniły mu widok na pozostałości po domu, który w przypływie kaprysu został zniszczony przez Voldemorta i paru innych Śmierciożerców. Otarł twarz brudną dłonią i zmusił swoje ciało do podjęcia wysiłku - podniósł się, a nogi pod nim zachwiały się, lecz utrzymał równowagę. Głos, który do niego przemawiał, był coraz bliżej. Malfoy wyprostował się i starając się nie potknąć, opuścił teren gruzowiska. Nie zwracał uwagi na resztki rozsypanych kosztowności, na zniszczone obrazy swoich rodziców, na rzeczy należące kiedyś do jego żony czy syna. Dumny i niepokorny Lucjusz z szanowanego rodu czuł się pokonany i słaby.

- Mój wierny sługo! - Widmo zatrważającej postaci pojawiło się tuż przed nim, rozwiewając jego długie włosy oraz poszarpane szaty. Śmiech, który wydobył się z mętnych ust zjawy przeszył mężczyznę do szpiku kości, powodując drżenie na całym ciele. Mimo to nie ugiął się w pokłonie, unosząc wyżej podbródek. Niematerialna osobowość wykrzywiła twarz w szyderczym uśmiechu, a mocniejszy podmuch wiatru uderzył w marę, po której nie został żaden ślad.

Lucjusz odetchnął i skierował się ku jedynej niezniszczonej części ogrodu. Poruszał się powoli, utykając na lewą nogę, która była mocno potłuczona. Podejrzewał też, że ma zwichniętą kostkę, gdyż z każdym kolejnym krokiem bolała go jeszcze bardziej. Nie przejmował się tym jednak, a różdżką torował sobie drogę, przesuwając gruz i połamane drzewa. W końcu dotarł na miejsce, opuszczając ramiona i garbiąc się, jakby jakaś niewidzialna siła osiadła na jego barkach. Przetarł mokre oczy wierzchem dłoni i wręcz zmusił się do podniesienia wzroku na dwa nagrobki z jasnego marmuru. Miał wrażenie, że w tym miejscu czas się zatrzymał, powiew wiatru ustał a powietrze stało się cięższe. A może to tylko jego wyobraźnia? Nie wiedział już. Przez chwilę wpatrywał się w wygrawerowane złote litery, po czym uniósł różdżkę i pomiędzy dwoma grobowcami pojawił się krzak białych róży, który miał kwitnąć już zawsze.

♛♚

Żadne z nich nie chciało ryzykować rozszczepienia w związku z teleportacją międzykontynentalną, wybrali więc podróż samolotem, co sama Anita uważała jako fascynujące, natomiast Snape - niesamowicie irytujące. Ten ścisk i hałas drażniły jego wyczulony słuch, a całą podróż siedział z naburmuszoną miną. Co prawda, próbował się skupić na książce, którą dostał od rudowłosej wiedźmy, ale wyjątkowo nie potrafił odciąć się od dźwięków dochodzących zewsząd. Ona zaś zupełnie nie zwracała uwagi na te niedogodności. Z szerokim uśmiechem rozglądała się po pokładzie, zadawała pytania stewardessom i przeglądała przewodnik po Stanach Zjednoczonych. Wyglądała i zachowywała się jak typowa turystka. 

- Rozchmurz się, Severusie. Albo prześpij - Wtrąciła szeptem, nie chcąc pobudzić innych podróżujących. Światła w całym samolocie były przyciemnione i aktualnie, prócz szumu silników, nie było słychać niczego innego - może nie licząc paru wybitnie chrapiących osób. Za oknem panowała ciemność, jedynie gdzieniegdzie przecięta wątłą poświatą księżyca, który i tak przez większość czasu był zasłonięty gęstymi chmurami. Maszyna, w której się znajdowali, od jakiegoś czasu stopniowo obniżała lot. Natomiast mężczyzna obrócił twarz ku siedzącej obok postaci i nieznacznie się nachylił.

- Mam ochotę się stąd teleportować, w tym momencie - Mruknął jej do ucha, drażniąc je swoim tembrem głosu i ciepłym, wydychanym powietrzem. 

- Nie ma mowy. Jeszcze góra trzy godziny i będziemy w Nowym Jorku, wytrzymasz. - Przekręciła głowę, przez co praktycznie dotykali się nosami. Uniosła wzrok, by spojrzeć mu w oczy i nie wiedzieć czemu, na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Szybko jednak odwróciła się westchnęła cicho. Poczuła ucisk w dole brzucha, mimo to starała się zignorować uczucie. A reszta podróży minęła im w ciszy.

Nowy Jork przytłoczył dwójkę czarodziejów już na lotnisku. Mnogość języków, jakimi posługiwali się ludzie dookoła, ogromny tłok i ten pęd nie wiadomo za czym, był dla Anity oraz Severusa czymś zupełnie niezrozumiałym. Przez chwilę stali osłupieni, trzymając swoje bagaże i przyglądali się tłumom mugoli. 

- Chodź - Rzuciła w końcu rudowłosa wiedźma i skierowała się ku wyjściu z wielkiej hali. Zerknęła tylko przez ramię aby sprawdzić, czy Snape za nią podąża. Wolałaby nie zgubić go w tej betonowej dżungli, jeszcze byłby gotów zrobić coś głupiego, a jakakolwiek rozmowa z MACUSĄ byłaby wtedy, co najmniej, utrudniona. Nie miała jeszcze nigdy do czynienia z czarodziejami pochodzącymi ze Stanów i gdzieś tam w środku czuła lekki niepokój. Opuściwszy lotnisko stanęli na wielkim chodniku. Czarnowłosy mężczyzna puścił rączkę walizki i rozejrzał się wokół.

- Wiesz przynajmniej, gdzie mamy teraz... jechać? - Zmarszczył czoło i wsparł ręce na biodrach.

- Nie bardzo.

- Proszę?

Anita zaśmiała się i puściła oczko do Mistrza Eliksirów.

- Spokojnie. Obronię cię przed amerykańskimi wiedźmami. Nie próbuj jednak używać na nich swojej czarującej osobowości, bo jeśli komukolwiek stanie się krzywda, to tylko i wyłącznie z twojej winy. 

12.02.2017

Rozmowa to sztuka

Wrzaski. Cholera, jak ona miała już dość tych pisków, skowytów i wulgarnych słów rzucanych z taką łatwością, jak Śmierciożercy obdarzają niewybaczalnymi. Stół w kuchni domu Blacków trząsł się od co chwilę ciskanych weń pięści, jakby tylko w ten sposób można było udowodnić swoją rację nad innymi. Oczywiście nie licząc krzyku. I jedynie Anita oraz Snape siedzieli w ciszy, czekając na dalszy rozwój awantury, która trwała już od niemałej godziny. Rudowłosa bujała się na krześle, spoglądając wymownie w sufit, natomiast mężczyzna skrzyżował ręce na torsie a ciemne oczy ulokował w wyjątkowo paskudnym gobelinie wiszącym na przeciwko swojego miejsca. Sielanka, idylla, zwał jak zwał - Blake miała ochotę uciec z tego domu wariatów i wrócić dopiero w momencie, gdy każdy z obecnych straci głos. Niestety jej plan posypał się niczym domek z kart.

- Odezwiesz się w końcu i łaskawie przestaniesz stukać tym cholernym krzesłem?! - Głos Syriusza przeciął powietrze i trafił kobietę prosto w twarz.

Wszyscy na chwilę zamilkli, lokując swoje spojrzenia na osobie rudej wiedźmy, która nadal wprawiała swoje siedzisko w ruch. Obróciła jednak głowę ku mężczyźnie, który z widoczną irytacją nachylał się nad stołem, wsparłszy się na swoich rękach. Brązowe oczy lustrowały Blake, oczekując jakiejkolwiek reakcji. Przez chwilę jedynym odgłosem, który rozbrzmiewał w całej kuchni, było dyszenie dobywające się z jego gardła.

- Co mam ci powiedzieć, hm? Że wasza kłótnia jest śmieszna? Że każdy z nas kogoś stracił? Że jest mi przykro? Na co liczysz? - Pytania, które wypłynęły z pomiędzy jej ust, wypowiedziała spokojnym tonem. Stalowoszare tęczówki skupiły się na Blacku, który wcale nie wydawał się zadowolony z usłyszanych słów.

- Kłócicie się o to, kto zawinił. Używacie takich słów, że biedny Hagrid aż zasłania uszy, Molly płacze a wy tylko potraficie na siebie warczeć. Po co mam się wtrącać? Sam powiedz. - Dodała i ustawiwszy krzesło na swoim pierwotnym miejscu, wstała. - Jestem wykończona, Syriuszu. Zmęczona wysłuchiwaniem wzajemnych oskarżeń, bo prawdą jest, że każdy z nas zrobił wszystko, co mógł. W dodatku straciliśmy drogich przyjaciół, lecz zastanów się... Czy poprzez t a k i e zachowanie nie hańbisz ich pamięci? Bo ja mam wrażenie, że zginęli na darmo, skoro nie potrafimy ze sobą normalnie porozmawiać i ustalić planu działania.

- Jakiego działania, Anitka? - Dobroduszny wielkolud pociągnął nosem i wydmuchał go w wielką chusteczkę. - Harry, cholibka, nie żyje. Dumbledore nie żyje... - Tutaj Hagrid podniósł wzrok i zerknął szybko na Snape'a, który to zignorował. - Zostaliśmy my. Co możemy?

Kingsley poruszył się na swoim krześle i podrapał po policzku pokrytym zarostem. Pani Wesley mocniej wtuliła się w swojego męża, którego czerwona od krzyku twarz powoli traciła bojowe barwy, natomiast George i Billy spuścili głowy.

- Możemy zasmarkać się na śmierć, na przykład. - Niski głos, który mógł należeć tylko do jednej osoby, rozbrzmiał w długim pomieszczeniu. Wąskie usta ułożyły się w coś na kształt kpiącego uśmiechu, choć ten nie obejmował czarnych, czujnych oczu byłego nauczyciela eliksirów.

- Snape, w ogóle nie powinienem pozwolić ci się odzywać. - Fuknął Black, nadal podpierając stół.

- Nie jesteś dla mnie autorytetem. - Odparł kruczowłosy czarodziej, nie zaszczyciwszy swojego przedmówcy nawet spojrzeniem i jak gdyby nic, kontynuował. - Oczywiście możemy się poddać, skoro wolicie żałośnie pogrążyć się w tonie oślizgłych chusteczek i wyć pod niebiosa, jak to wam źle. Decyzja należy tylko i wyłącznie do was. Czarny Pan na pewno się ucieszy.

- Słuchaj, Smarkerusie. - Animag uniósł prawą dłoń i palcem wskazał na mężczyznę, jakby chciał go dźgnąć prosto w serce jakimś ostrym narzędziem. - Jesteś ostatnią osobą, której ktokolwiek w tym domu będzie słuchał. I żałuję, że Anita w ogóle uratowała to twoje zakłamane dupsko.

- Syriusz! Co ty mówisz?! - Warknęła rudowłosa. - Odszczekaj to, co powiedziałeś. Natychmiast!

- Tak jest, szczekaj piesku. Chyba, że już zapomniałeś jak to się robi? - Mistrz Eliksirów zaśmiał się gorzko.

- Severusie! - Zganiła go kobieta i tupnęła nogą, po czym posłała Blackowi miażdżące spojrzenie. - A ty ani mi się waż go obrażać. Zachowujecie się jak rozbuchani, nie potrafiący opanować hormonów, nastolatkowie.

- Anita, to nie moja wina, że jego morda tak na mnie działa. - Właściciel domu, w którym się znajdowali, wydawał się w ogóle nieporuszony słowami czarownicy. - Zapomniałaś już, że nie kto inny, tylko Severus Smarkerus Snape zabił ci dziadka?

Kobieta zacisnęła usta w wąską linię, nie spuszczając wzroku z animaga. W kuchni utworzyła się tak gęsta i dusząca atmosfera, że powietrze można było kroić nożem. Ruda nadal stała obok swojego krzesła, a oczy zebranych przeskakiwały między nią a Syriuszem. Gdyby tylko spojrzenia potrafiły zabijać, Blake już dawno rozerwałaby mężczyznę na strzępy, napawając się chwilą. Lecz, jak to zwykle bywało w jej przypadku, powoli wypuściła powietrze z ust, a następnie zrobiła parę kroków ku jednemu z ostatnich z niegdyś dumnego rodu Blacków.

- Musiał to zrobić i dobrze o tym wiesz. - Powiedziała cicho, robiąc krótką pauzę. - Mimo to, nie rozumiem jednego. Jak osoba o tak ograniczonym umyśle, potrafiła zapamiętać więcej niż trzy zaklęcia? Jak taki ktoś w ogóle przetrwał tyle lat, mając klapki na oczach i wąski światopogląd? - Lewa brew Anity drgnęła. - Nic nie rozumiesz, Syriuszu. Zamknąłeś siebie jak i innych w pewnych ramach, nie dopuszczając do siebie reszty informacji, które mogłyby przewrócić twój czarno-biały świat do góry nogami. - Palcami ścisnęła oparcie pustego krzesła. - Potrafisz tylko warczeć, rzucać oskarżenia, powtarzać teksty, które wszystkich już dawno znudziły i obrażać ludzi, którzy narażali swoje życie również i dla ciebie. - Trzymany przez nią mebel z głośnym hukiem grzmotnął o podłogę. - Żal mi... Tak bardzo mi żal osób twojego pokroju.

Nikt nie odważył się odezwać, a Black przyglądał się kobiecie z poirytowaniem, zdziwieniem i złością na twarzy, nie otwierając jednak ust. Czuł się urażony, a jego męska duma skurczyła się do rozmiarów nieznośnego i żałosnego chochlika.

- A wy... - Obróciła się ku reszcie. - Jeśli w końcu przestaniecie się nad sobą użalać, dajcie znać. - Dodała i obróciwszy się na pięcie, opuściła pomieszczenie, a zaraz za nią podążyła postać wysokiego mężczyzny w czarnych szatach.

♛♚

Miała trzasnąć drzwiami, lecz w ostatniej chwili się powstrzymała, przypominając sobie, że w sumie dzieli pokój z Severusem, a ten podążał za nią niczym cień. Wpadła więc do pomieszczenia i swoje kroki skierowała od razu ku fotelowi, po drodze chwytając jakąkolwiek książkę. Usiadła na miejscu, założyła nogę na nogę i otworzyła lekturę na losowej stronie. Musiała się skupić na czymkolwiek, gdyż czuła, że wewnętrzne poirytowanie osiągnęło poziom krytyczny. Mężczyzna natomiast zamknął cicho drzwi i poprawiając rękawy swojego nowego surduta, podszedł do rudowłosej wiedźmy. Przez chwilę milczał, dając jej czas na ochłonięcie. W końcu klęknął obok, opierając rękę na podłokietniku.

- Niektórzy się nie zmienią, Anita. - Jego głęboki, niski głos dotarł do jej uszu, które, choć bardzo chciały, nie potrafiły go zignorować. Kobieta westchnęła przeciągle i zamknęła dość opasłe tomiszcze, umieszczając je na swoich kolanach. "Czysta krew i obowiązki z nią związane" zakrywały sporą część jej nóg, lekko brudząc niedbale startym kurzem, czarną sukienkę.

- Wiem. Po prostu... - Urwała i podniosła wzrok.

- Chcesz o tym porozmawiać? - Wtrącił, nim zdążyła powiedzieć coś jeszcze, a widząc jej pytające spojrzenie, kontynuował. - O śmierci, bądź co bądź, twojego dziadka. Nigdy nie mieliśmy okazji pomówić na ten temat.

Anita, ku jego zaskoczeniu, uśmiechnęła się delikatnie i przeczesała dłonią swoją rudą czuprynę. Dawno już nie widział takiego wyrazu na jej twarzy. Mimo iż poruszył bolesny temat, kobieta nie zaczęła łkać, niczym rozhisteryzowana trzpiotka, lecz zareagowała zgoła odmiennie. Mistrz Eliksirów jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy, ale jego serce nieznacznie drgnęło w momencie, gdy oczy patrzyły na wiedźmę.

- Severusie, tutaj nie ma o czym rozmawiać. - Odparła, lustrując blade oblicze mężczyzny. - Wiem, że Dumbledore był umierający. Zabijała go klątwa, której działanie i tak opóźniłeś. Jestem ci wdzięczna za wszystko, co dla niego zrobiłeś. I jednocześnie przykro mi, że akurat ty musiałeś spełnić jego ostatnią... prośbę.

Zaraz po tym, jak wypowiedziała ostatnie słowo, z parteru domu dobiegł ich głośny wrzask Hermiony. Nie czekając, zerwali się ze swoich miejsc i chwytając różdżki, wypadli na korytarz. Na dole świstały zaklęcia, wybuchały przedmioty i pośród krzyku, przetaczał się upiorny, wręcz psychodeliczny śmiech. Anita nachyliła się nad klatką schodową, a kiedy udało jej się wychwycić wrogą sylwetkę Śmierciożercy, wcisnęła Snape'a z powrotem do pokoju.

- Nie mogą cię tutaj zobaczyć. - Syknęła i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, a sama pobiegła na dół.

♛♚

Zbiegając po schodach uważała, by się czasami nie potknąć. Wokół panował bałagan, a w salonie mężczyzna o jasnobrązowych, sterczących włosach zawzięcie atakował Hermionę, która widocznie opadała już z sił. Nie czekając na reakcję Śmierciożercy, Anita posłała ku niemu zaklęcie. Musiał być całkiem biegłym czarodziejem, gdyż bez problemu zasłonił się tarczą, nadal skupiając się na dobiciu dziewczyny. Rudowłosa doskoczyła do niej, osłaniając ją własnym ciałem i przyjmując potężny czar na siebie. Zachwiała się pod jego wpływem, mimo to nie przerwała walki.

Nie potrafiła określić, jak długo stawiała opór. Przesuwała się tylko co jakiś czas, gdy mogła bez blokowania magią, uchylić się od zaklęcia mężczyzny. Kiedy ten zaśmiał się, obnażając spiłowane rekinie zęby, Blake wykorzystała moment.

- Infractos. - Szepnęła kierując koniec różdżki ku jego odsłoniętej szyi, a kręgi przez nią ochraniane chrupnęły, uśmiercając mężczyznę na miejscu. Ciało upadło z głuchym łoskotem, natomiast twarz Śmierciożercy zastygła w przerażającym uśmiechu.

Rudowłosa odwróciła się ku skulonej Hermionie i chwyciła ją za bluzkę, stawiając na nogi.

- Uciekaj. - Rzuciła tylko, nim jednak uczyniła choć krok ku kuchni, w której rozgrywała się największa jatka, do salonu wpadła wiedźma, której Blake wcale nie chciała tutaj spotkać. Odetchnęła jednak, gdy charakterystyczny dźwięk wykonanej aportacji dobiegł jej uszy. Przynajmniej dziewczyna przeżyje, póki co.

- Anita Blake! Cóż za zaszczyt! - Piskliwy głos Bellatrix Lestrange rozbrzmiał w niewielkim pomieszczeniu, powodując u czarodziejki gęsią skórkę.

- Szkoda, że nie mogę powiedzieć o tobie tego samego. - Odparła ruda, stając w większym rozkroku. Jej stalowoszare oczy wpatrywały się w przeciwniczkę, a twarz stężała w skupieniu. Co prawda spodziewała się, że prędzej czy później kwatera Zakonu zostanie odkryta, lecz nie sądziła, że wpadnie tutaj razem z bandą popleczników Voldemorta, najbardziej psychiczna wiedźma na świecie.

- Czarny Pan bardzo pragnie cię poznać, choć nie do końca rozumiem, dlaczego. - Lestrange zrobiła dwa kroki w jej kierunku, wykrzywiając oblicze w coś na kształt uśmiechu.

- Przekaż mu, że nie skorzystam. Niespecjalnie przepadam za jego wybujałym ego. - W momencie, gdy wypowiedziała te słowa, została zaatakowana potężnym zaklęciem, które pchnęło ją na kanapę znajdującą się za nią. Wpadła na mebel z impetem, przewracając go jednocześnie aby na końcu upaść na podłogę, tłukąc plecy i uderzając głową o deski.

- Ty suko! Nie waż się tak o nim mówić! - Wrzasnęła wiedźma, nie zaprzestając magicznej szarży. Anita przeturlała się i skuliła za niewielką komodą. Lewą ręką dotknęła potylicy, a gdy wyczuła pod palcami lepką ciecz, warknęła i wyskoczyła zza mebla. Nie żałowała czarnomagicznych zaklęć, których, ku zgorszeniu co niektórych, znała całkiem sporo. Nie była też fanką teorii, że zło powinno się zwalczać miłością. Póki co nie widziała żadnych trwałych skutków tej dobroci, a źli goście wygrywali za pomocą zwykłej, wręcz prymitywnej, brutalnej siły.

Walczyła jak oszalała, okrążając pokój i parując klątwy rzucane przez Bellatrix. Jedna z nich śmignęła tuż obok jej ucha, rozpraszając ją na parę sekund, które wykorzystała szalona wiedźma. Zaklęcie Necrosis trafiło ją prosto w tors, przygniatając do ściany, po której się powoli osunęła. Wypuściła różdżkę z ręki, dotykając szyi i piersi, próbując złapać oddech. Czuła, jak jakaś niewidzialna siła zgniata jej serce i płuca, a przerażonymi oczami patrzyła na swoją przeciwniczkę, która śmiała się w głos.

Lestrange stała obrócona plecami ku wejściu do salonu, skupiając się tylko na rudowłosej czarownicy. Kręciła różdżką młynki, przeskakując z nogi na nogę i ciesząc się, niczym mała dziewczynka, a przez cały dom przechodziły huki i krzyki dobywając się z dalszych pomieszczeń.

- Crucio! - Ostry ból przeszył całe ciało Anity, wyginając jej kręgosłup i wykręcając kończyny. Stłumiony krzyk wydzierał się z jej ust, które z trudem starały się łapać powietrze. - Czarny Pan nie mówił nic o tym, że masz go odwiedzić w nienaruszonym stanie. Zabawmy się! - Pisnęła głośno, a Cruciatus raził Blake jeszcze parę razy.

Gdy działanie kolejnego niewybaczalnego zaklęcia mijało, Necrosis dalej działało, powoli odbierając kobiecie świadomość. Bellatrix przestała na chwilę znęcać się nad swoją ofiarą i podeszła do niej, zamiatając po brudnej podłodze swoją spódnicą. Nachyliła się nieznacznie, przyglądając się jak torturowana przez nią osoba cierpi, ignorując powoli cichnące odgłosy z kuchni. Nie miała nawet szans, aby zareagować, gdy śmiercionośne zaklęcie trafiło ją w plecy i powaliło na dywan niczym kukłę, której ucięto sznureczki. W niewidzących już oczach odbijał się blask lampy naftowej stojącej na stoliku obok, a wcześniej rzucona przez nią klątwa nadal osłabiała Anitę.

Nad ognistowłosą czarodziejką nachyliła się postać w czarnych szatach, która uwolniła ją od omdlewających duszności. Ciemne oczy, pełne wściekłości, zlustrowały jej twarz, po czym rozejrzały się po pomieszczeniu. Kiedy Snape zauważył jej różdżkę, schował ją w płaszczu, a następnie wziął prawie nieprzytomną kobietę na ręce. Chwycił ją mocniej, gdyż sama nie była w stanie go objąć. Był pewien, że jeszcze przez jakiś czas będzie odczuwać efekty Cruciatusa jak i Necrosis, którym była poddawana przez dłuższą chwilę.

- Uciekli!

- No, może prócz tego wielkoluda. Padł jak długi, choć, skubany, walczył zawzięcie! - Rechot, który dobył się z korytarza oraz stukot butów pozostałych Śmierciożerców, zaniepokoiły byłego nauczyciela eliksirów. Nie czekając, aż odkryją jego osobę, aportował się wraz z kobietą z pozostałości kwatery Zakonu Feniksa.

♛♚

W Cokeworth padało. Ba, mało powiedziane! Przez to niewielkie, prawie wyludnione miasteczko przechodziła ulewa stulecia, zmuszając studzienki kanalizacyjne do wypluwania zawartości na ulice, przez co były one szczelnie pokryte wodą sięgającą aż do kostek. Z racji zbliżającego się wieczoru oraz nieprzyjemnej aury, wszyscy mieszkańcy siedzieli zamknięci w swoich domostwach, a tylko co niektóre uliczne lampy rzucały gdzieniegdzie blade światło.

W bocznej, zacienionej alejce nagle pojawiły się dwie osoby, a towarzyszący temu chlust zagłuszył odgłos uderzającego deszczu o dachy okolicznych budynków. Stojąc pod niewielkim zadaszeniem, nie byli bezpośrednio narażeni na zmoknięcie, choć buty mężczyzny znajdowały się pod wodą. Rudowłosa, będąc już trochę bardziej przytomną, jedną ręką obejmowała Snape'a za szyję, zaś on sam lustrował uważnie okolicę. Nim postawił pierwszy krok, wymruczał parę słów, po czym wszedł w ścianę deszczu i powoli ruszył w kierunku starego domu swojego ojca. 

9.02.2017

Tęsknota Mistrza

 My fall will be for you
My love will be in you
You were the one to cut me
So I'll bleed forever
Nightwish - Ghost Love Score

- Severusie? 

Kobiecy, słodki głos dotarł do jego czułych uszu, powodując przyjemne drżenie na całym ciele. Jasne słońce hojnie obdarzało swoim ciepłem każdego, kto choć na chwilę odwrócił twarz w jego kierunku, lecz mężczyzna nie zwracał na to uwagi. Ciemnymi, czarnymi wręcz oczyma, lustrował osobę, która brodziła bosymi stopami w pobliskim strumieniu i śmiała się bez skrępowania. Jej głos, który dla niego był niczym najsłodsza czekolada, wprawiał jego myśli w ruch, tworząc najprzeróżniejsze wizje przyszłości. Jednocześnie wiedział, że obrazy, które powstawały w jego głowie, nie miały prawa się spełnić i już zawsze pozostaną w sferze marzeń. Mimo to nie przestawał na nią spoglądać, starając się zapamiętać każdy fragment jej osoby, blask słońca wplatający się w miedziane włosy, perlisty głos i piękną, uśmiechniętą twarz, której widok topił lodową bryłę szczelnie okrywającą jego serce.

- Severusie, chodź do mnie!

Naglący szept odbijał się echem od okolicznych drzew, nakazując jemu, jak i każdej żywej istocie, podążyć za wezwaniem. On jednak pozostał nieruchomy niczym posąg, pozwalając tylko swoim oczom na śledzenie postaci kobiety. Brązowo-rude wiewiórki omijały jego osobę, drobna ptaszyna osiadała na niskich gałęziach, a ona... ona się śmiała. Jasna, cienka suknia wirowała wokół jej ciała za każdym razem, gdy tylko postawiła najdrobniejszy nawet krok. 

Ile by dał, aby móc ją faktycznie dotknąć. Aby wtulić twarz w jej włosy, których liliowy zapach nie był tylko efektem eliksiru, lecz słodyczy i eteryczności samej kobiety. By ująć jej dłoń w swoje chude i blade palce, poczuć ciepło bijące z każdego fragmentu jej ciała. Nie pragnął jej miłości, już nie. Chciał tylko sympatii, okazanego czasami zainteresowania. Możliwości towarzyszenia jej w takich właśnie momentach i obserwowania. Wiedział, że nigdy nie będzie jego. Nie w ten sposób. 

Wtem brutalna rzeczywistość rozmyła ten piękny obraz przesycony zapachem kobiety, a jego umysł zaczął się zwijać z bólu. Starał się chwycić za głowę, lecz ręce nie chciały nawet drgnąć. Chciał uciec, lecz nie czuł swoich nóg. Pragnął dojrzeć atakujące go widmo, lecz nie był w stanie uchylić powiek, które wydawały się miażdżyć jego policzki. Coś niewidzialnego, nienamacalnego rozrywało go od środka. Pulsująca katorga zdzierała z niego skórę, wyrywając fragmenty mięśni i swoimi szponami drapała kości, a wywołane przez nie skrzypienie powodowało dodatkowo gęsią skórkę na jeszcze pozostałych fragmentach ciała. Dreszcze, które przypominały w odczuciu przykładanie rozgrzanego pręta do skóry nie były jednak najgorsze. Najboleśniejsza była obecność, której liliowy zapach wdarł się do nozdrzy cierpiącego mężczyzny. Postać, która zawsze kojarzyła się z dobrem i miłością, sięgnęła do jego serca. Ujęła je w swoją dłoń, której z pozoru delikatnie palce zacisnęły się na pulsującym organie, zatrzymując jego rytm. A Mistrz Eliksirów opadł z sił i przestał walczyć.


Obserwowała zaciętą walkę, jaką toczył ze swoimi demonami. Siedząc na skraju łóżka, tuż przy jego boku, spoglądała na twarz, która raz za razem wykrzywiała się z powodu palących resztek jadu węża znajdujących się w krwiobiegu. Najgorsze było to, że nic więcej nie mogła zrobić. Eliksiry, które mu podawała, aby wzmocnić jego organizm nie przynosiły pożądanego skutku, a zaklęcia usilnie szeptane przez ostatnie godziny odbijały się od niego niczym od tarczy. 

- Walcz, Severusie. - Nachyliła się nad nim i nieśmiało musnęła ustami jego usiane zmarszczkami czoło, które co rusz ocierała z kropel potu. 

Od trzech dni znajdowali się w kwaterze głównej Zakonu Feniksa, choć z samej organizacji pozostały jedynie zgliszcza. Prócz nich oraz Syriusza, w drzwiach domu pojawił się mocno krwawiący Kingsley, przerażona Molly z Arturem, Georgem oraz Billem, a następnie płacząca Hermiona i Hagrid. Anita oczekiwała jeszcze Remusa oraz Tonks, kiedy jednak dotarło do niej, że nikt więcej już się tutaj nie zjawi, zamknęła się w pokoju, w którym leżał nieprzytomny Snape, próbując opanować cisnące się do oczu łzy. 

Nie pozwoliła sobie jednak na wielogodzinne rozpaczanie i mimo ogromnego bólu, który ściskał jej serce, całą swoją uwagę skupiła na nieprzytomnej osobie Severusa. W pomieszczeniu obok utworzyła niewielką pracownię, w której ważyła eliksiry dla niego jak i reszty osób przebywających w domu. Nie miała zbyt wielu składników, a jej zgromadzone zapasy dość szybko się kurczyły. Mimo to starała się, aby każdy potrzebujący mógł zażyć przynajmniej jedną dawkę Eliksiru Słodkiego Snu czy Eliksiru Uspokajającego. Nie mogła ich winić za co chwilę wybuchające kłótnie, rozdrapywanie ran czy wręcz przeciwnie - apatię, w której sidła ewidentnie popadła Hermiona. Dziewczyna nie odzywała się praktycznie do nikogo, siedząc cały czas wpatrzona w okno niewielkiego salonu znajdującego się na parterze. 

Anita westchnęła, wycierając czoło mężczyzny. Wolną ręką odgarnęła swoje ogniste włosy, które od trzech dni, jeśli nie pracowała nad żadną miksturą, nosiła zwykle rozpuszczone. Pobrudzone od krwi ubranie wyrzuciła, narzucając na siebie prostą, czarną sukienkę do kolan. Stalowoszare oczy szukały w twarzy Mistrza Eliksirów jakichkolwiek oznak, że zaczyna się wybudzać z nie dającego wypocząć snu. Kiedy jednak niczego takiego nie dostrzegła, opuściła ramiona w geście rezygnacji. Ile to jeszcze potrwa?


Przez jakiś czas nie czuł niczego. Trwał zatopiony w ciemnej pustce, a jego myśli, zwykle kotłujące się pod kruczą czupryną, leniwie unosiły się w próżni i nie skupiały na żadnej osobie, jaką zna czy znał. Dryfował w bezkresie, pozwalając swojemu ciału i osobowości na bytowanie bez większego celu. Nie wiedział, ile czasu upłynęło i w sumie nie przejmował się tym w ogóle. Wtem w okolicy brzucha poczuł przedziwne wirowanie, jakby jego organizm przekształcał się w czarną dziurę mającą pochłonąć wszystko, co tylko stanie na jej drodze. A z racji, że prócz niego nie było dookoła nikogo więcej, został pochłonięty przez swoje własne ciało.

Pierwsze, co ujrzał po otwarciu oczu, to sufit. Nie potrafił jednak rozpoznać żadnych innych jego szczegółów, gdyż w pomieszczeniu, w którym się znajdował, panował półmrok. Przez chwilę leżał nieruchomo, starając się uspokoić myśli. Jego ostatnie wspomnienia obejmowały osobę Anity, która pomogła mu wydostać się z Wrzeszczącej Chaty. Co działo się dalej - nie miał pojęcia. Zamrugał parę razy i poruszył palcami dłoni, a potem całymi rękoma. W końcu, po chwili namysłu, podjął próbę i usiadł, choć nie obeszło się bez cichych jęków. Bolały go całe plecy, choć największe ogniwo powodujące niezwykle nieprzyjemne uczucie, znajdowało się na jego szyi. Nie poddał się jednak i przetarłszy oczy, rozejrzał się po pokoju. 


Na przeciwko łóżka stał kominek, w którym nieduże języki ognia nieśmiało lizały ułożone drewno. Palenisko dawało niewiele światła, lecz kiedy wzrok Mistrza Eliksirów przyzwyczaił się do panujących warunków, wszystko stało się dużo bardziej wyraźne. Stare meble, dobrane według niezwykle dziwacznego gustu oraz znajdujące się na ścianach portrety z charakterystycznym inkalem, zasugerowały mu, gdzie się znajduje. Jedynym, co wzbudzało w nim przyjemne skojarzenia, był charakterystyczny zapach niedawno ważonego Eliksiru Słodkiego Snu. Nie dostrzegł jednak kociołka nigdzie dookoła kominka, więc przesunął spojrzenie dalej, na fotel. Początkowo nie zwrócił na to uwagi, lecz kiedy ciemna masa znajdująca się na siedzisku wydała z siebie cichy jęk, zadrżał. Zmrużył oczy i powoli, początkowo niepewnie, zsunął się z łóżka. Pod swoimi bosymi stopami poczuł przyjemny w dotyku dywan, po którym bezszelestnie podszedł do miejsca dźwięku i nachylił się nieznacznie. 


- Zostaw... mnie... - Szept pomieszany z łkaniem, który wydobył się spod koca, wydał mu się niezwykle znajomy. Nie czekając dłużej chwycił materiał zakrywający postać. Nie zdążył jednak zrobić nic więcej, gdyż w przeciągu paru sekund wylądował na podłodze, przygniatany przez dość chudą, lecz niezwykle agresywną postać, a koniec różdżki wbijał się w jego boląca już szyję. Chwilo trwaj.


- Severus? - Głos, który na pewno należał do Anity Blake, wytrącił go z chwilowej zadumy nad tą całą, groteskową wręcz, sytuacją. Nacisk na gardło zelżał, co przyjął z nieskrywaną ulgą. Nadal jednak podtrzymywał kobietę, która go zaatakowała. Jedno z jej kolan wbijało się w jego udo, drugim dociskała mu brzuch do podłogi. Musiał jej w duchu przyznać, że wie jak reagować na potencjalne niebezpieczeństwo. 


- Możesz. Ze. Mnie. Zejść? - Każde słowo wycedził może trochę zbyt ostro, lecz nie obawiał się, że urazi tym czarownicę. Wiele razy obrzucali się gorszymi określeniami, choć żadne z nich nigdy nie przyznało, że takie utarczki słowne sprawiają im nieskrywaną przyjemność. Dla reszty wyglądało to jak zwykła kłótnia, po której każde z nich śmiertelnie się obrazi, lecz ku ich zaskoczeniu na każdym spotkaniu Zakonu rozmawiali ze sobą, jakby nigdy nic się między nimi nie wydarzyło. I to się nazywa dystans, za który Snape cenił Blake. 


Nie odpowiedziała i zsunęła się z mężczyzny, po czym pomogła mu usiąść obok. Przez chwilę spoglądali na siebie w ciszy przerywanej tylko trzaskami dochodzącymi z kominka, obok którego się znajdowali. Widząc jej rozwichrzone włosy i podkrążone oczy założył, że sen był luksusem, na który od jakiegoś czasu kobieta sobie nie pozwalała. Machinalnie ujął rudy kosmyk, który przysłaniał policzek Anity i założył go za jej ucho. Nie drgnęła nawet, za co był jej wdzięczny, lecz w szarych oczach wiedźmy pojawiły się subtelne iskierki rozbawienia. 


- Co ci się śniło? - Zapytał, przerywając dość intymną chwilę. W myślach założył, że był to koszmar, a przyjrzawszy się uważniej jej twarzy, dojrzał w kącikach oczu łzy, którym nie było dane popłynąć. Kobieta, jakby czytając mu w myślach (co oczywiście było kompletnie mugolskim i nietrafionym określeniem), przetarła swoje oczy i cicho pociągnęła nosem. Trafiłeś, Severusie. Dziesięć punktów dla Slytherinu.


- Nic takiego. Lepiej powiedz, jak się czujesz. - Tego się po niej spodziewał, więc nie naciskał dalej. - Byłeś nieprzytomny ponad trzy dni, a ja w żaden sposób nie mogłam cię obudzić. - Snape zmarszczył brwi, rozważając usłyszane słowa. Kiedy jednak stwierdził, że jego rozkojarzenie i brak wspomnień o aportacji na Grimmauld Place mają sens, otworzył usta aby coś powiedzieć, lecz w tym właśnie momencie Anita zaczęła mu streszczać, co się w tym czasie wydarzyło. 


Słuchał jej uważnie, analizując każdy wyraz i ton, jakim go wypowiadała. Nie uszło jego uwadze, że zwykle harda czarownica, przeżywała wewnętrzną żałobę po stracie tylu przyjaciół. Na domiar wszystkiego przyjęła na siebie odpowiedzialność za pozostałych członków Zakonu, którzy byli jeszcze bardziej rozbici niż ona. W momencie, gdy jej głos wyraźnie zadrżał, bez zastanowienia ścisnął jej dłoń, chcąc dodać otuchy. Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie, mimo to kontynuowała opowieść. A gdy po wypowiedzeniu ostatniego słowa zamilkła na chwilę, skupiając wzrok na dogasającym palenisku, dalej ją trzymał. Był to może niewielki gest, lecz Snape wiedział, że kobieta go doceni.


Wolną ręką sięgnęła ku jego szyi, bez ostrzeżenia sprawdzając zasklepioną skórę. Nadal wydawała się jej niebywale cienka i wrażliwa, co w sumie potwierdził grymas na twarzy mężczyzny, którym Blake nie przejęła się ani trochę.


- Miejmy nadzieję, że w ciągu najbliższych dni będzie to wyglądało lepiej. - Odsunęła palce i westchnęła cicho. - Robiłam wszystko, Severusie. Sam Merlin wie, jakie pomysły krążyły po mojej głowie. - Uwolniła swoją dłoń z jego uścisku, poprawiając bluzkę. Zamknęła na chwilę oczy, a kiedy na powrót uniosła powieki, stalowoszare tęczówki wydawały się ciemniejsze niż zwykle. 


- Bolą mnie mięśnie. - Odpowiedział w końcu na jej wcześniejsze pytanie i poruszył nieznacznie barkami. - A najbardziej miejsce po ugryzieniu. Podejrzewam, że kły Nagini wydzielają dość mocny jad, dlatego nadal odczuwam jego skutki. Nie przejmuj się. - Obdarzył ją kwaśnym uśmiechem. - Zrobiłaś wszystko to, co i ja bym zrobił. Niczego nie pominęłaś. 


- Niebywała ulga zalała me serce, panie profesorze. - Odparła kąśliwie odrzucając swoje ogniste włosy na plecy. Snape zauważył, że były wyraźnie dłuższe, choć od ich ostatniego spotkania... No tak, minęło wiele długich miesięcy, w ciągu których był zmuszony robić rzeczy, których, miał nadzieję, nigdy nie będzie musiał powtarzać, a w trakcie nie miał nawet możliwości wysłać sowy do czarownicy. Również nie umknęło jego uwadze, że sporo schudła. Jeszcze parę kilogramów i będzie musiał ją zacząć faszerować jakimiś eliksirami, żeby mu całkowicie nie zniknęła. Od zawsze była drobniejsza od Lily, tym razem jednak, jako jej, można powiedzieć, przyjaciel, zadba o to, by nie zapominała o czymś tak podrzędnym, jak jedzenie. 


Lily... Westchnął i zganił sam siebie w myślach. Przez tyle lat tkwiła w jego głowie, przynosząc jednocześnie ból i ukojenie. Nie potrafił zapomnieć o pierwszej przyjaznej mu osobie, którą potem bezmyślnie od siebie odtrącił. Która zginęła przez niego. A teraz jej syn, którego miał strzec, dołączył do niej, natomiast on, Snape, żył. 


- Severusie? - Cichy głos Anity wyrwał go z zadumy. - Nie zastanawiałeś się może, jakim cudem masz na sobie czyste ubranie?


- Proszę? - Mrugnął zaskoczony i spojrzał w dół. Zamiast swojej szaty miał zwykłą czarną koszulkę i ciemne spodnie. Zero koszuli, surduta czy nawet skarpetek. Podniósł zaskoczone spojrzenie na rudą czarownicę, a jej śmiech połaskotał mroczne odmęty duszy, która nie widziała dla siebie już żadnego ratunku, aż do tej pory. 

6.02.2017

Słońce za chmurami cz. 2

Był słaby. Na Merlina! Dawno już nie czuł się tak źle. Wiedział, że gdyby nie ruda kobieta, o którą się opierał, nie zdołałby utrzymać się prosto, nie mówiąc o próbie stawiania kroków. Miejsce na szyi, z którego niedawno sączyła się życiodajna krew, pulsowało a ból rozchodził się po całym jego ciele. Czuł odrętwienie i zmieszanie, w dodatku był zupełnie bezbronny i zdany na drugą osobę.

Zerknął z ukosa na czarownicę. Nadal nie rozumiał, jakim cudem go znalazła. Nie wiedział, czy ma być jej wdzięczny... Najważniejsze, że nie natknęła się na Czarnego Pana i jego węża. Może i była utalentowana, inteligentna, ale z tej potyczki nie wyszłaby cało. Gdy dotarli do stóp wzniesienia, na które mieli się wdrapać, z jego ust wyrwało się głośne jęknięcie.

- Nie dam rady, Anita. - Szepnął i zatrzymał się, przenosząc ciężar ciała na jej osobę. Pod Mistrzem Eliksirów ugięły się nogi, a osuwając się na ziemię pociągnął za sobą kobietę.


Rudowłosa padła na kolana, chcąc ratować mężczyznę przed bolesnym upadkiem. Jej lewa ręka nie była najmocniejsza i wręcz cudem podtrzymała Snape'a na tyle, by nie gruchnął głową o twarde podłoże. Palce drugiej dłoni mocno ściskały różdżkę, aż pobielały jej knykcie. Anita była pewna, że gdy w końcu będzie mogła rozprostować palce, jeszcze długo towarzyszyć jej będzie ból. Każdy mięsień ciała był napięty niczym struna, a trybiki w mózgu obracały się w zawrotnym wręcz tempie. Do tej pory plan szedł po jej myśli, a teraz czuła się jak dziecko we mgle. Powrót do zamku był niezbyt mądrym posunięciem, lecz z drugiej strony... czy z czystym sumieniem mogłaby zostawić niewinne osoby na pastwę Voldemorta i jego Śmierciożerców?

Ledwie podciągnęła mężczyznę w czarnych szatach do pozycji siedzącej, samej klęcząc obok. Pozwoliła mu się o siebie oprzeć, a sama rzucała w przestrzeń posępne spojrzenia stalowoszarych oczu. I co teraz, dziadku? Uratowałam go, a inni? Mam zostawić te dzieciaki i pozwolić większości umrzeć czy liczyć na cud, że twój złoty chłopiec jednak nas ocali? Westchnęła, może trochę za głośno. Wyczuła też intensywne, ciężkie wręcz, spojrzenie swojego towarzysza. 

- Co? - Wyrwało się z jej ust, a głowę obróciła ku mężczyźnie.

Cisza, która trwała między nimi, niekiedy tylko przerywana odgłosami walki, miażdżyła jej pewność siebie. Kobieto, weź się w garść! Dumbledore mówił tylko o nim, o nikim więcej. Powtarzał wiele razy, że choćby kosztem czyjegoś życia, Snape ma pozostać na tym łez padole, pod jej opieką. Prychnęła w myślach. O p i e k ą. Dlaczego się w ogóle na to zgodziła? 

- Nie wiesz, co zrobić. - I to nie było pytanie, lecz bezpośrednie, dobitne stwierdzenie. Może nie przejęłaby się nim aż tak, gdyby wypowiadający je głos nie należał do niego. Napotykając jego oczy, zmrużyła swoje, lecz nie odwróciła wzroku. 

- Nie. Nie mogę jednak ryzykować, że coś ci się stanie. Dziadek by mnie zabił... - Drugie zdanie dodała już ciszej, zupełnie ignorując kompletny brak sensu tych słów. Albus Dumbledore nie żył i miał głęboko w swoim, już lekko nadgniłym, nosie, co teraz się dzieje. Leżał sobie spokojnie w marmurowym grobowcu i po wielu dziesiątkach lat burzliwego życia, odpoczywał.

Severus natomiast milczał, a jego klatka piersiowa powoli unosiła się, a następnie opadała. Anita wpatrywała się w jego zmęczoną twarz, licząc na to, że znajdzie tam choćby najmniejszą, najmniej logiczną wskazówkę. Wiedziała, że zmarszczki na czole, które z chwili na chwilę się pogłębiały, nie były efektem długiego życia, lecz wykończenia organizmu i uporczywej walki, jaką mężczyzna toczył ze sobą, aby nie opaść doszczętnie z sił. Może gdyby się bardziej postarała, mogłaby przywrócić mu choć odrobinę energii. Może źle sformułowała zaklęcia? Rudowłosa zacisnęła usta w wąską kreskę. Nie, kiedy było trzeba, zrobiła wszystko tak, jak należy. 

- Musimy się wdrapać na górę. Nie mogę odejść, nie wiedząc, co się tam dzieje. - Powiedziała w końcu. Krzyki dochodzące ze szkoły co jakiś czas były przerywane głośnymi wybuchami. - Severusie, proszę... Spróbuj wstać. Potem postaram się nas aportować w bezpieczne miejsce. Proszę. - Powtórzyła intensywnie, szepcąc mu do ucha. Szczerze wątpiła, by był w stanie choćby machnąć ręką, a co dopiero się podnieść i wspiąć na wzgórze. Nadzieja jednak umiera ostatnia, czyż nie?

Widząc, że mężczyzna traci kontakt z rzeczywistością, zaklęła pod nosem. Nie tak to miało wyglądać! Rozejrzała się dookoła. Wokół, prócz pustej przestrzeni usianej trawą, nie było na tyle bezpiecznego miejsca, w którym mogłaby zostawić Snape'a, a skraj lasu wydawał się mało przyjemną alternatywą. Transmutacja mężczyzny w jakiekolwiek zwierzę czy przedmiot również nie wchodziła w grę. Nie mogła ryzykować, że go zgubi czy ktoś przez przypadek trafi w niego zaklęciem. Gdy kolejny wybuch dotarł do jej uszu, syknęła wściekle i raz jeszcze zerknęła w stronę drzew, po czym spojrzała na postać w czarnych szatach. 

- Nałożę na ciebie zaklęcia ochronne i maskujące. Wytrzymasz beze mnie chwilę. - Ciemne oczy Severusa zostały zasłonięte przez powieki, z którymi mężczyzna nie miał sił już walczyć. - Nie masz wyjścia. - Dodała i delikatnie ułożyła jego nieprzytomne ciało na trawę, a sama wstała. Odetchnęła głośno, po czym uniosła różdżkę. - Mobilicorpus. - A Mistrz Eliksirów nieświadomie poddał się jej magii.



Obejrzała się przez ramię po raz ostatni, nim zaczęła przyspieszonym krokiem wchodzić na wzniesienie. Nierówna nawierzchnia nie ułatwiała jej tego i mimo sportowego obuwia, musiała uważać aby źle nie stanąć i nie skręcić kostki. Jeszcze tego by jej teraz brakowało. Skupiła się na jak najszybszym dotarciu na miejsce. Z góry miała szansę określić, jak wygląda teraz sytuacja w Hogwarcie i mimo najszczerszych chęci wątpiła, aby wszystko szło po myśli Zakonu. Nie chciała nawet brać pod uwagę możliwości, że ktokolwiek z jej przyjaciół i współpracowników mógłby zginąć, choć ta druga strona jej osobowości bez skrępowania podsuwała najczarniejsze scenariusze, zupełnie nie zważając na protesty rudej kobiety. Wystarczyło już, że stracili Moody'ego, co Anita odebrała bardzo osobiście. Może Alastor nie był rodzajem dżentelmena, ale jako jedyny potrafił z nią dyskutować o dość niekonwencjonalnych, niechlubnej sławy zaklęciach. Był jej, można powiedzieć, mentorem w tej kwestii i gdyby nie on, nie miałaby takiej wiedzy i bardzo możliwe, że nie udałoby się jej uratować Severusa.

Poczuła ucisk w okolicy serca, gdy jej myśli wróciły do nieprzytomnej osoby i jeszcze bardziej przyspieszyła kroku. Parę metrów przed szczytem, wiedziona silnym przeczuciem, zatrzymała się unosząc różdżkę, a dosłownie przed jej nosem aportowała się postać Syriusza Blacka. Jego rozwichrzone włosy, ból przecinający twarz i ubrudzone od krwi oraz kurzu ubranie nie wróżyły niczego dobrego. 

- Przegraliśmy... Harry, on... nie udało się.- Słowa wypowiadane przez mężczyznę uderzyły Anitę niczym siarczysty cios w policzek, wymierzony nad wyraz celnie i mocno. Przez parędziesiąt sekund stała w bezruchu, nie do końca rozumiejąc, co tak naprawdę usłyszała. 

Sapnęła cicho i pokręciła głową, chcąc odgonić od siebie złe myśli. Nic to jednak nie dało. Zalały jej drobną osobę, ukazując wizję roztaczającej się wszędzie śmierci. Stos ciał uczniów, którzy walczyli zacieklej niż nie jeden dorosły, ukazał się w jej głowie, a odór krwi zmieszany z porażką, drażnił jej nozdrza i osiadał na języku. Zamrugała szybko i skupiła wzrok na Blacku.

- Co z resztą? McGonagall? - Już nie próbowała wchodzić na szczyt góry. Jej wnętrzności zwinęły się w miazgę, powodując okropny ból rozdzierający jej osobę od środka. 

- Kazała nam uciekać. Poddała szkołę... - Głos, który z trudem wydobył się z pomiędzy ust mężczyzny, przepełniony stratą i beznadzieją, podrażnił jej uszy. - Nie wiem, co z resztą. - Głowa, zwykle uniesiona, opadła a plecy zgarbiły się pod ciężarem poniesionej porażki. Przed kobietą nie stał już dumny i potężny Syriusz Black, lecz nędzny i zrozpaczony człowiek. Anita rozprostowała palce lewej dłoni, które wcześniej zacisnęła w pięść, wbijając paznokcie tak mocno, że na skórze pozostały krwawe półksiężyce. 

- Czy Grimmauld Place jest zabezpieczone? - Pytanie zadane przez rudowłosą wyrwało Blacka z odrętwienia. Spojrzał na nią brązowymi oczami, których intensywnie czekoladowa barwa tak bardzo kontrastowała z bladością jego skóry.

- Bardziej niż zwykle. Dlaczego pyt... 

- Muszę się gdzieś ukryć, przynajmniej na razie. - Przerwała mu szybko i nie zważając na żałobę, w której Syriusz się pogrążał, chwyciła go za rękę i zaczęła ciągnąć w kierunku lasu. Nie sprzeciwiał się. I tak zamierzał stąd uciec, choć do końca nie wiedział gdzie. Jego serce wypełniła pustka i złość na samego siebie, że nie potrafił obronić Harry'ego. Cała nienawiść, jaką kiedykolwiek żywił do Voldemorta i jego świty pogłębiła się, a mroczna część jego umysłu już zaczynała tworzyć plan zemsty na czarnoksiężniku. 

Gdy kobieta puściła jego rękę, przez chwilę przyglądał się jej poczynaniom w milczeniu. Stała na skraju lasu z uniesioną różdżką, rzucając zaklęcia zdejmujące na jedno miejsce. Black zrobił ku niej parę kroków, czasami tylko zerkając w stronę wzgórza. Mimo, iż ciemne chmury zakrywały niebo, dając wrażenie nocy wiedział, że z tej perspektywy są wręcz idealnie widoczni. Zacisnął mocno szczękę, starając się zapanować nad tornadem emocji, które kotłowały się w jego wnętrzu. Postanowił, że da im upust dopiero w domu swoich rodziców, choć doskonale wiedział, że nigdy nie pogodzi się z tym, co się wydarzyło. Potarł lewą ręką brodę, a gdy na powrót spojrzał na rudowłosą, zaklął siarczyście.

- Anita, czy ty właśnie... Co tutaj robi ten śmieć?! - Warknął głośniej, niż zamierzał i stanął nad nieprzytomną postacią.

- Nazwij go tak jeszcze raz, a rzucę na ciebie taką klątwę, że Avada będzie błogosławieństwem. - Kobieta spojrzała na niego wściekle i kucnęła przy Snape'ie, ignorując niezadowolenie Blacka. - Aportujemy się w trójkę na Grimmuald Place. - Dodała, a jej wzrok powędrował ku wzniesieniu. Nieprzyjemne uczucie przebiegło po jej plecach, powodując dreszcze. 

- I spróbuj wydrzeć się głośniej, a sprowadzisz nam na głowy bandę przydupasów Sam-Wiesz-Kogo! - Syknęła, jednocześnie sprawdzając puls Severusa, po czym nachyliła się ku niemu i chwyciła go za prawą dłoń. - Daj rękę. Wyjaśnię ci wszystko na miejscu.

Kiedy jednak jej słowa nie przyniosły zamierzonego efektu, zacisnęła usta tak mocno, aż straciły swój naturalny kolor. Wtem przeniosła spojrzenie za postać Syriusza, a jej oczy rozszerzyły się, gdy ujrzała sunącą ku nim postać Śmierciożercy. Nie wiedziała i nie chciała wiedzieć, jakim sposobem ktokolwiek ich tutaj znalazł, ale nie miało to teraz żadnego znaczenia. Black widząc zmianę wyrazu twarzy rudowłosej, odwrócił się gwałtownie. Bez zastanowienia podniósł różdżkę, a z jej końca wystrzeliły dziesiątki błyskawic. Sapnął wściekle i złapał Anitę za rękę, w mgnieniu oka przenosząc siebie, ją, jak i Mistrza Eliksirów do kwatery Zakonu Feniksa. A słońce za chmurami ustąpiło złu i ciemności.

3.02.2017

Słońce za chmurami cz.1

Krótka notka od autora:
Średnio trzymam się kanonu, w zależności od humoru. Reszta jest wybrykiem mojej wybujałej wyobraźni :)

ΔΔΔ
Ciemność, jaka spadła na Hogwart i jego okolice, osiadała na ramionach ugniatając je, drażniąc oraz starając się stłamsić i przygnieść każdego, kto tylko próbowałby się jej oprzeć. Mimo panującego chaosu, krzyków oraz odgłosów walki, żadna ze stron nie zamierzała się poddać. Śmierciożercy rozdawali Avady niczym cukierki, a członkowie Zakonu Feniksa oraz uczniowie, ze zdwojoną siłą odpierali śmiercionośne ataki. I tylko jedna osoba wyślizgnęła się z tego zgiełku, uciekła niczym tchórz, choć to też nie było do końca prawdą. Ciemnorudy warkocz zniknął pomiędzy wiekowymi kolumnami, a bitwa trwała dalej.
Stalowoszare oczy wzniosły się do góry, chcąc raz jeszcze, oby po raz ostatni, przyjrzeć się Mrocznemu Znakowi, który wił się nad zamkiem podjudzając popleczników Mrocznego Lorda do bardziej agresywnej i zaciekłej walki. Głośny stukot butów wyrwał kobietę z zadumy, a kiedy tylko zorientowała się, że ktoś ją śledzi, odwróciła się bez zastanowienia. Gdyby była młodym, niedoświadczonym magiem, nie zdołałaby się obronić. Zginęłaby na miejscu od zielonej poświaty, która skumulowana w precyzyjnie sformułowane zaklęcie, sunęła w jej kierunku. Anita uchyliła się, a z ust atakującej ją osoby wydobył się szaleńczy śmiech.
- Wygimnastykowana łania myśli, że uda jej się uciec? - Głos, który podrażnił uszy czarodziejki, wydobył się z zakrwawionych ust Śmierciożercy. Kobieta wolała się nie zastanawiać, czy oberwał od kogoś w twarz, czy próbował ugryźć pierwszą-lepszą osobę i to jej krew wyciekała mu z pomiędzy warg.
- Incarcerus! - Anita nie raczyła odpowiedzieć, nie miała czasu na słowne potyczki. Musiała się spieszyć, gdyż powierzona jej misja była dużo ważniejsza od zabawy w kotka i myszkę z poplecznikiem Voldemorta.
Liny wystrzeliły w kierunku Śmierciożercy, ten jednak zbył je jednym machnięciem różdżki i posłał w jej stronę kolejne śmiercionośne zaklęcie. Rudowłosa sapnęła wściekle i raz jeszcze udało jej się uskoczyć, a kiedy jej stopy pewnie stanęły na podłożu, uniosła na wysokość barków obydwie ręce, a prawą, w której trzymała różdżkę, nakreśliła wzór. Pomiędzy jej dłońmi skumulowała się magiczna energia, której ognisty kolor nabierał barwy z każdą chwilą. Całość trwała nie więcej niż parędziesiąt sekund, a kiedy Anita posłała zaklęcie w stronę mężczyzny, warknęła wściekle. Nie spodziewający się tak potężnego ciosu Śmierciożerca, został rzucony o najbliższą ścianę niczym szmaciana lalka. Kobieta nie czekała, aż ciało spadnie na ziemię. Odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.
Biegła. Sam Merlin wie, jak szybko starała się biec. Postanowiła skupić się na swoich nogach, które powoli zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa. Oczywiście mogła po prostu aportować się na miejsce, jednakże nie miała pojęcia, czy wystarczy jej wtedy energii, aby... Nie, nie chciała o tym myśleć. Na pewno zdąży.
ΔΔΔ
Gdy przed jej oczami pojawiła się Wrzeszcząca Chata,  kąciki ust kobiety mimowolnie powędrowały do góry. Nie potrafiła określić jak długo zajęło jej dotarcie na miejsce. Zwolniła odrobinę, chcąc złapać oddech.
- Skup się, Anita... - Mruknęła sama do siebie, podwijając rękawy brudnej od krwi bluzki. Nim udało jej się wyrwać z objęć walki, parę razy oberwała od wyjątkowo nadgorliwych Śmierciożerców. Jeden z nich próbował zwalić ją z nóg, a kiedy Ruda wbiła mu palce w oczy, uderzył ją rozbijając łuk brwiowy. Krew zalała jej twarz, więc nieudolnie próbowała ją wytrzeć swoją własną bluzką. Pech chciał, że była w odcieniu grafitu, więc każda czerwona plama była idealnie widoczna.
Będąc przy wejściu do Wrzeszczącej Chaty zawahała się. Nie chciała ryzykować, że zostanie wykryta ani ona, ani jej magia, toteż odczekała parę uderzeń serca i dopiero wtedy uchyliła drzwi. Modląc się w duchu, żeby drewniana podłoga nie okazała się zdradziecka, stawiała krok za krokiem, mając w pogotowiu uniesioną różdżkę. Kiedy dotarły do niej niewyraźne głosy dwóch, nie - trzech osób, przystanęła i uniosła głowę ku klatce schodowej. Najciszej jak potrafiła wdrapała się na stopnie, będąc gotową na rzucenie najgorszej klątwy, jaka tylko jej przyjdzie na myśl. Kiedy jednak jej uszy wychwyciły znajome tony, bez zastanowienia wpadła do pomieszczenia, z którego one dochodziły.
Widząc Harry'ego klęczącego przy umierającym Mistrzu Eliksirów, zamarła na sekundę. Spóźniła się? Nie. To nie może tak być!
- Odsuń się! - Warknęła do młodego czarodzieja, odpychając go od rannego mężczyzny w czarnych szatach. Zupełnie zignorowała obecność pozostałej dwójki. Lewą rękę przycisnęła do zranienia na szyi Snape'a, a różdżką zaczęła kreślić skomplikowane wzory, mrucząc pod nosem zaklęcia, których cudowna trójka na pewno nie znała i jeśli nadal będzie się pchać tam, gdzie nie trzeba, nigdy nie pozna.
- Anita... - Wyszeptał Mistrz Eliksirów, a jego ciemne oczy powoli zasnuwała mgła.
Kobieta nie przerwała inkantacji, wkładając w nią całą swoją moc, jaką tylko miała. Ugryzienie, które rozerwało tętnicę mężczyzny, nie chciało się zasklepić. Nie było ono spowodowane przez zwykłe stworzenie, wywnioskowała Ruda. W przeciwnym wypadku już dawno by sobie z nim poradziła. Nachyliła się bardziej i zamknęła oczy, powtarzając słowa zaklęcia niczym mantrę, w którą wierzyła całą sobą. Nie mogła zawieść.
Chłopiec z blizną znajdował się cały czas tam, gdzie został odepchnięty przez kobietę. Hermiona oraz Ron spoglądali na Anitę z niezrozumieniem malującym się na ich twarzach. Nie potrafili pojąć powodu, dla którego Ruda ratowała Snape'a; zdrajcę i osobę, która zabiła jej dziadka. Ona natomiast miała to głęboko w nosie. Nie musieli znać jej pobudek, nie miało i nie będzie to mieć żadnego znaczenia, jeśli mężczyzna umrze. Szepcąc słowa, w które wtłaczała swoją magię, na początku nie poczuła poruszenia pod swoją ręką. Po chwili uchyliła powieki, a pierwsze co napotkała, to spojrzenie ciemnych oczu. Odsunęła dłoń, chcąc przyjrzeć się miejscu, z którego parę minut temu sączyła się krew. Skóra wyglądała na zasklepioną, choć kobieta nie chciała się na razie nastrajać zbyt optymistycznie. Czuła się zmęczona. Uciekając się do czarnomagicznych zaklęć, aby uratować życie Mistrza Eliksirów, osłabiła swoją moc jak i ciało. Była świadoma przyszłych skutków swoich działań, więc gorsze samopoczucie nie zaskoczyło jej w żadnym calu.
- Dlaczego to zrobiłaś? - Głos chłopaka wyrwał ją z zamyślenia.
Anita obejrzała raz jeszcze szyję Snape'a, który nadal leżąc, obserwował całe zgromadzenie. Drgnął tylko nieznacznie, gdy kobieta dotknęła jego skóry, ale nic nie powiedział. Podejrzewała, że jest po prostu za słaby.
- Dlaczego...?
- Jeśli Dumbledore nie wtajemniczył cię w te sprawy, Harry... przykro mi. Dowiesz się w swoim czasie. - Powiedziała i spojrzała na chłopaka. Nie zamierzała mu teraz tłumaczyć zawiłości rozumowania swojego dziadka ani jego tajemniczych planów, które dotyczyły praktycznie wszystkich znanych jej osób. - A teraz idźcie stąd. - Zerknęła na pozostałą dwójkę. - Wynocha. - Dodała po chwili, gdy jej słowa spotkały się z murem milczenia i brakiem reakcji.
Nie krzyknęła. Nie musiała. Mocny, stanowczy ton załatwił sprawę za nią. Cudowna trójka niechętnie ruszyła się ze swoich miejsc, mrucząc pod nosem jakieś słowa, które tym razem ona zupełnie zignorowała. Nie przejmowała się zupełnie, że mogła ich tym urazić. Skoro chcieli być tak bardzo dorośli, musieli się przyzwyczaić, że życie nie będzie ich wiecznie głaskać po główce, lecz niemiłosiernie kopać po tyłkach, nie dając im nawet chwili na oddech. Niestety.
Mężczyzna w czarnych szatach westchnął i powoli podciągnął się do pozycji siedzącej, opierając plecy o ścianę. Nadal był przeraźliwie blady, choć w jego przypadku nie było to niczym zaskakującym czy odbiegającym od normy. Mimo to w jego spojrzeniu próżno było szukać słabości, prędzej zdziwienie pomieszane ze złością.
- Wnioskuję po twojej minie, że dziadek ci o niczym nie powiedział. - Cichy głos kobiety wydobył się z pomiędzy ust, na których nadal spoczywała jej własna, zaschnięta krew. - Zabieram cię w bezpieczne miejsce, Severusie. I nawet nie próbuj protestować. Nie mamy na to czasu.
Obdarzyła nauczyciela eliksirów kwaśnym uśmiechem, zupełnie nie przejmując się jego twardym spojrzeniem. Snape natomiast  przyglądał się rudowłosej w milczeniu, jakby szukając odpowiednich słów. Nie rozumiał, co się właściwie wydarzyło. Był pewien, że przyjdzie mu zginąć od ukąszenia Nagini. W dodatku podarował Potterowi swoje najdroższe i niezwykle bolesne wspomnienia, a później ni stąd, ni zowąd zjawiła się ona - Anita Blake, przybrana wnuczka nieżyjącego dyrektora Hogwartu, którego własnoręcznie był zmuszony zabić. W dodatku czerpiąc z czarnej magii, uleczyła go, dając mu tym samym szansę na naprawienie popełnionych błędów. Na wytłumaczenie się, na...
- Dasz radę się podnieść? - Zapytała, kucając z jego prawej strony. Severus zlustrował jej twarz pełną determinacji i skupienia. Ufał tej kobiecie, prawie tak samo jak jej dziadkowi. Wiedział, że jest w stanie ich obronić, a znajomość przez nią zakazanej sztuki była co najmniej interesująca. Postanowił jednak, że ten aspekt jej osobowości rozważy innym razem.
- Powinienem. - Odparł cicho i trzymając się ściany uniósł swoje osłabione ciało. Jakby na to nie spojrzeć, stracił dość sporo krwi, nim czarownicy udało się zasklepić ranę. Mimo silnej woli i pewności, że mu się uda, świat przed jego oczami zawirował i gdyby nie ramię kobiety, upadłby na podłogę. Niechętnie pozwolił sobie pomóc, objąwszy ją prawą ręką.
- Nie gryzę. - Rzuciła gdy tylko poczuła jak cała postać Mistrza Eliksirów tężeje pod wpływem bliskości ich ciał. - Ale jeśli wolisz się czołgać, to muszę stwierdzić, że wybrałeś najgorszy z możliwych momentów.
Severus prychnął, nie zaszczycając Anity odpowiedzią. Natomiast niczym nie zrażona kobieta, powoli ruszyła do wyjścia z Wrzeszczącej Chaty wraz z postrachem Hogwartu uwieszonym na jej chudej i rudej osobie.